Pierwsze spotkanie kursu lektorskiego

Pierwsze spotkanie kursu lektorskiego

 – Szczęść Boże! Ksiądz Łukasz, z Warszawy. Z chłopakami.- to przedstawienie, oraz anielski uśmiech księdza Anioła wyraził wszystko, co trzeba, więc po chwili dostaliśmy kluczyki do naszych pokoi. Nie po to jednak przyjechaliśmy, by spędzić w nich zbyt dużo czasu – już po kolacji w klasztornym refektarzu (oczywiście bardzo ładnym, naturalnie z pysznościami na stołach) udaliśmy się oglądać stare miasto Krakowa- rzeczywiście, bardzo ładne. Obszerniejsze opisy tego miejsca znajdują się w przewodnikach po Krakowie, skomponowane dużo ładniej, niż ja bym to zrobił, więc zainteresowanych odsyłam właśnie tam.
Po powrocie odmówiliśmy kompletę i udaliśmy się spać.
Sobotę rozpoczęliśmy jutrznią i śniadaniem- pobożnie i smakowicie! Później uczestniczyliśmy w dwóch konferencjach o słowie Bożym – docierających do nas dzięki spokojnemu, głębokiemu głosowi księdza Joachima Stencla. Spotkania oddzielone były mszą świętą w kaplicy (cha, wielkości całego naszego warszawskiego kościółka!). W południe przyszedł czas na obiad.
Gdy odszedł czas na obiad, wyruszyliśmy w podróż do starego, benedyktyńskiego opactwa w Tyńcu, by poznać liturgię godzin w wykonaniu ojców Benedyktynów. Trzeba przyznać, wykonaniu dającym powody do przemyśleń. Każdemu jednak, kto chciałby osobiście tego doświadczyć, polecam miejsce w pierwszym rzędzie. Nie mogę obiecać, że to dobry wybór, za to zapewniam, że decyzja zajęcia dalszych miejsc jest zła.
W drodze do monasteru i z powrotem mieliśmy okazję zapoznać się z żywotnym, ulicznym folklorem – dzięki otwartości mieszkańców podróżujących autobusami i ulicami miasta.
Po Tyńcu przyszedł czas na Łagiewniki- sanktuarium Bożego miłosierdzia, miejsca życia i śmierci siostry Faustyny Kowalskiej. Jest to także aktualne miejsce pobytu niezapomnianego księdza Daniela Kowalskiego (pozdrawiamy!), którego niestety nie zastaliśmy. Za to jak zawsze czekał tam na nas pan Bóg, z którym spotkaliśmy się podczas cichej koronki.
Opuściwszy sanktuarium udaliśmy się na szczyt łagiewnickiej wieży widokowej. Tu jednak sumienie każe mi zapomnieć o wszelkich kurtuazjach i całej grzeczności, a szczerość wymusza stwierdzić, że ładniejszą panoramę zobaczymy ze szczytu naszego PKiN! Mimo wszystko: parę zdjęć i z powrotem do klasztoru, w którym czekała na nas kolacja.
Najedzeni do syta daliśmy wprowadzić się księdzu Łukaszowi w tajniki Lectio Divina – czytania duchownego, metody poznania i modlitwy słowem Bożym. Po wykładzie staraliśmy się wykorzystać zdobytą wiedzę w praktyce.
Pod koniec dnia dostaliśmy zaproszenie od księdza Sławomira Nogi, by przy ciastku… rogaliku, wafelku, cukierku, czekoladce, soku, coli i innych całkowicie nieistotnych, jednak pysznych smakołykach posłuchać o działalności polskich Salwatorianów.
Dalej kompleta i dobranoc…
…no dobrze, jeszcze chwila zielononocnej gry w piłkę…
…dobrze już, dobrze- regulaminowe 90 minut…
…potem dzień dobry i jutrznia. Po modlitwie napełniliśmy brzuchy na śniadaniu i udaliśmy się do kościoła napełnić dusze – podczas mszy świętej. Eucharystię dopełniliśmy godziną czytań w kaplicy.
Spotkanie miało się ku końcowi, więc ksiądz Łukasz podsumował z nami wszystko. Tak szybko, że nie zdążyliśmy uciąć sobie nawet krótkiej drzemki, dzięki czemu każdy osobiście mógł przyznać, że bardzo mu się podobało.
Spakowani, ostatni raz przeszliśmy długie klasztorne korytarze by szybko, acz spokojnie zjeść obiad i bez problemu zdążyć na pociąg do Warszawy. Podróż powrotna była podobna do pierwszej – bez zakłóceń błogo sobie chrapaliśmy, siedzieliśmy, czytaliśmy i podziwialiśmy widoki dopóki krajobraz za oknem nie został zasłonięty przez dworzec Warszawy centralnej…
Co było najważniejsze w Krakowie? Chyba to, że każdy sam może zdecydować, co dla niego miało duże znaczenie – podczas tego wyjazdu nie mieliśmy żadnych praktycznych zagadnień, a tylko spokojne zapoznanie się, wprowadzenie w posługę lektora.