Trzy kilo woli Bożej

Trzy kilo woli Bożej

Między ratuszem a supermarketem smętnie pluska niewielka fontanna. A w parafii obok, na Mszy Świętej, zażywny ksiądz proboszcz tonem co najmniej biskupim głosi kazanie: „Umiłowani bracia i siostry! Wolą Bożą jest, aby nasze życie duchowe owocowało transcendencją! Podstawowym wymiarem naszego powołania w Chrystusie jest kontemplacja i naśladowanie dzieł Bożych, aby nasze serca były sercami czystymi i odkupionymi…”. Połowa wiernych śpi. Druga połowa zastanawia się: „O czym ten ksiądz mówi? Czym jest wola Boża? Skąd mam wiedzieć właściwie, czego Pan Bóg chciałby ode mnie w tym momencie?”

Dla tej drugiej połowy napisałem właśnie ten artykuł.

Po co?

Ktoś mógłby zapytać prowokacyjnie — i wielu ludzi faktycznie pyta — po co w zasadzie nam szukanie woli Bożej? Czy trzeba to nazywać tak wielkimi i szumnymi słowami? Czy nie wystarczy być dobrym i przyzwoitym człowiekiem?

Otóż faktycznie nie wystarczy. A może inaczej — musimy się przede wszystkim przyznać do tego, że nie za bardzo wiemy jak to zrobić. Nieraz chcę komuś pomóc, a wpycham go w jeszcze większe tarapaty, chcę świętego spokoju dla mojej rodziny, a ta nie wiadomo czemu zaczyna rzucać talerzami, chcę wypić tylko dwa piwka, a kończę po ósmej butelce i nagłym zaskoczeniu, że w sumie to nie wiem jak trafić do domu. Podobne sytuacje są udziałem ludzi od tysięcy lat, opowiadał o tym choćby św. Paweł, pisząc: „czynię to zło, którego nie chcę”. W pewnym momencie każdy z nas przekonuje się, że w sumie nie wiemy, jak być ludźmi dobrymi i przyzwoitymi. Aby to wiedzieć, trzeba się zwrócić do Kogoś, kto najlepiej wie, co to znaczy być Dobrym. Bo właśnie taki jest.

Ale pójdę tu dalej — w gruncie rzeczy „bycie człowiekiem przyzwoitym i dobrym” wydaje się nudne jak zebranie kółka wędkarskiego, i jeżeli ktoś ma nadzieję, że przeturla się przez życie zachowując tylko elementarną przyzwoitość, to po pewnym czasie jego życie stanie się jak praca urzędnika sortującego codziennie przez osiem godzin dokumenty. Bóg zaprasza nas do czegoś większego — do wielkiej bitwy, do wykonania wielkiej misji. Frodo z Władcy Pierścieni i jego drużyna mieli, jak pamiętamy, cel, od którego zależała przyszłość świata: zniszczenie Jedynego Pierścienia. Rzecz w tym, że każdy z nas jest takim Powiernikiem Pierścienia. Odnalezienie własnej misji, tego niepowtarzalnego zadania, które mamy w życiu wykonać — to jest właśnie poszukiwanie woli Bożej. Polecam tu serdecznie przeczytanie czy obejrzenie pierwszej części Władcy Pierścieni, a zwłaszcza fragmentu, kiedy odbywa się narada u Elronda i Frodo decyduje się na misję, jaką ma przed sobą. To jest moment odkrycia woli Bożej. Coś zupełnie innego niż życie typu „praca-dom-dom-praca”, prawda? Oczywiście nie chodzi mi o to, by rzucać pracę i codzienne życie, ale żeby odczytać w nim większe zadanie, większą misję, niż tylko kupowanie twarożku i jaj.

A czemu wybrać właśnie tę misję? Dlatego, że celem jest prawdziwa miłość. Piękna, radosna, czasem dzika, czasem spokojna. Kto z nas – całkowicie szczerze – nie chce żadnej miłości? Ręka w górę. Coś lasu rąk nie widzę.

Jak?

Zapalamy się do misji, a tu nic. Zażywny proboszcz nadal natchnionym tonem opowiada o transcendencji, o kontemplacji cnót teologalnych poprzez uczestnictwo w życiu sakramentalnym, a my chcemy się dowiedzieć, do czego jesteśmy wezwani! Otóż nie jest tak źle: można się tego dowiedzieć. Niestety, nie w prosty sposób. Nie jest to sklep spożywczy, do którego wchodzę i proszę o trzy kilo woli Bożej. Mój mądry przyjaciel, Marcin Gajda, rekolekcjonista świecki, współzałożyciel Wspólnoty Miłości Ukrzyżowanej, mówił mi: „Jarema! To nie jest tak, że tu za chwilę zejdzie na ziemię sam Pan przy dźwięku dzwonów i powie ci: «Moja wola wobec ciebie jest taka i taka»”. Sposobów rozeznawania, jaka ona jest, jest co najmniej kilka. Nie chcę się tu silić na systematyczne podsumowanie, raczej opowiedzieć o tych, które stosuję także w moim życiu — i działają.

Po pierwsze trzeba uwierzyć w to, że Pismo Święte to nie jest tylko opowieść o różnych ludziach, którzy żyli kiedyś na Bliskim Wschodzie, tylko słowo skierowane do mnie i to w tym momencie. „Jak to?” zapyta ktoś „Opis bitwy z jakimiś Amalekitami ma być słowem skierowanym do mnie? Czy mam zaciągnąć się do Legii Cudzoziemskiej albo iść na żołnierza zawodowego?” Tego rzecz jasna nie mam na myśli, ale każdy z nas ma do stoczenia w życiu jakąś bitwę. Cały czas działa diabeł i dokonuje — jak pisał John Eldredge — inwazji na nasz ląd. Może należałoby się zastanowić, jaką bitwę ja mam stoczyć? Może z własnym gniewem, może z grami komputerowymi, którym poświęcam tyle czasu, że później jestem zmęczony i nie mogę zrobić nic konstruktywnego? Może pokonuje mnie malutki zwitek papieru z tytoniem i filtrem?

Krótko mówiąc, ze Słowem Bożym jest tak, że po prostu nie ma tam niepotrzebnych treści, tak więc każdy fragment — nawet wybrany na chybił trafił, choć to rzadko się sprawdza — może być odczytany jako skierowany do mnie, jaki swego rodzaju „mission briefing” — opis naszego zadania bojowego albo wskazówka, jak je wykonywać.

Na tym etapie rozeznawania woli Bożej może pojawić się pewien problem. Wiadomo, że wszystkiego nie rozumiem, że bzdurnych interpretacji Biblii jest cała masa. I tutaj właśnie potrzebny jest Kościół. W życiu nie nazwałbym go „instytucją”, jak go tytułują (zwłaszcza) przeciwnicy. Dla mnie Kościół to ludzie, zbierający się od dwóch tysięcy lat, którzy chcą żyć blisko Pana Boga, zjedli na tym zęby, i przez to, że są Jego bliskimi przyjaciółmi, to lepiej rozumieją to, co On do nas mówi w Piśmie. Trzymając się tolkienowskiego porównania — Kościół to nasza „Drużyna Pierścienia”, rozciągnięta
w czasie (bo obejmująca także naszych ojców, dziadków, pradziadków…). To grupa, z którą idę na misję. Moi towarzysze podróży. Ci, którzy powiedzą mi, jak rozumieć opis zadania bojowego
i wskazówki, żeby nie pokaleczyć się własnym bagnetem.

W tej podróży warto też mieć przewodników. Mogą to być bardzo różne osoby. Przede wszystkim serdecznie polecam kierownictwo duchowe — czyli stałego spowiednika albo innego człowieka, który ma z Panem Bogiem dobre kontakty. Warto poszukać kogoś, z kim będziemy się dobrze rozumieć. Pomyśleć, że w czasach słono opłacanych psychologów i specjalistów od tzw. rozwoju osobistego, Kościół dysponuje profesjonalnymi trenerami pracującymi prawie całkowicie za darmo, a co więcej — ich doradztwo może doprowadzić nas dużo dalej i wyżej niż porady najlepszej firmy konsultingowej! No, ale jak się ma wsparcie w Kimś, kto jest silniejszy od każdej Unii, nie tylko Europejskiej… Każdemu więc polecam, by poszukał swoich mistrzów. Moimi są np. ojciec Janusz Chwast OP, ksiądz Piotr Pawlukiewicz, wspomniany Marcin Gajda czy psychiatra Viktor Emil Frankl. Ostatni z nich już nie żyje i nigdy go nie widziałem, jeden jest moim kolegą, tylko z dwoma z nich rozmawiałem, a dwóch mieszka w Warszawie (podczas gdy ja w Szczecinie). Ale różne słowa tych osób sprawiają, że coraz lepiej rozumiem swoją misję. Tak, jak Frodo Baggins zasłuchany w Gandalfa i zapatrzony weń nieco cielęcym wzrokiem.

Ważne, byśmy Kościoła nie rozumieli jako miejsca, do którego przychodzi się od czasu do czasu i w którym słucha się w anonimowym tłumie kazania, po czym wraca do domu i do pracy. W tym celu warto mieć bliskich ludzi, przyjaciół, którzy są w tej samej drużynie, dla których ważna jest ta sama wola Boża, ta sama Eucharystia, i którzy też szukają swojej misji. Może to się odbywać na zasadzie ruchu czy wspólnoty.

Głos Boga możemy usłyszeć i w inny sposób. Wyższa szkoła jazdy to natchnienia Ducha Św. Są one powiązane z życiem i modlitwą. Nigdy bowiem nie usłyszymy ani nie zrozumiemy woli Bożej, jeżeli nie zaczniemy się modlić. A modlitwa to nie tylko mówienie, ale i słuchanie Boga. Żołnierz będzie jedynie ofermą, jeżeli włączy sobie radio zamiast słuchać dowódcy.

Jak słuchać? Poza czytaniem Słowa Bożego, uczestnictwem w liturgii i rozmowami z mądrymi ludźmi, bardzo ważne jest zapewnienie sobie pewnego czasu w tygodniu, kiedy będziemy siedzieć z Panem Bogiem sam na sam, w ciszy. Warto znaleźć sobie takie miejsce, w którym ta cisza jest — ja mam na przykład szczeciński Karmel, do którego staram się chodzić przynajmniej raz na tydzień. I tu trzeba twardo przysiąść fałdów, i posiedzieć w tej ciszy dłużej niż 10, 15, 20 minut. Bo gwarantuję, że przez ten czas będą nam po głowie latać zakupy, raporty do napisania w pracy, problemy miłosne, oceny dzieci w szkole, sprawy do załatwienia, sceny z obejrzanego niedawno filmu i dopiero po pewnym czasie zacznie się rozjaśniać. A wtedy Bóg może coś do nas powiedzieć. Owe natchnienia Ducha Świętego (jak to tłumaczył o. Janusz Chwast OP za św. Franciszkiem Salezym) to na przykład impulsy do zrobienia czegoś dobrego, uczucie żalu etc. powstające w duszy człowieka dzięki Duchowi bezpośrednio, albo pod wpływem rekolekcji, kazania, modlitwy, lektury, zdarzeń — po to, by nas do Siebie pociągnąć. Duch Święty pokazuje nam: „Aha — to by było warto zrobić” (nawet w drobnych sprawach, np. umyć talerze — ilekroć wracam z Karmelu, mam mnóstwo sił także na sprzątanie mieszkania!). Czasem natchnienie przychodzi w momencie pustki (nagle przychodzą słowa, których nie miało się przemyślanych). Najciekawsze, że tego typu natchnienia przypominają nieco półdzikiego kota, którego, jak wiadomo, nie da się pogłaskać na siłę. Trzeba poczekać, aż sam przyjdzie, nieraz znienacka. Natchnień nie da się wymusić. Zdarzało mi się już, że siedziałem jak kołek przez godzinę — i nic. A potem, gdy zniechęcony wracałem do domu, nagle wszystko się rozjaśniało. „Szukaj pokoju serca” — tak powiedział mi kiedyś mądry człowiek. Bo i faktycznie, natchnienia Ducha najczęściej tak działają. Nie oferują łatwych rozwiązań, ale takie, które mają sens, i dlatego przynoszą pewien specyficzny spokój, poczucie, że idę w dobrym kierunku.

Życie

No i na koniec kwestia życia, bo to w zasadzie o nie tutaj chodzi. Pełnienie woli Bożej to przede wszystkim dobre życie. Znów zacytuję o. Janusza Chwasta: „Jeżeli chcesz być dobrym chrześcijaninem, to rób dobrze to, co masz zrobić: bądź dobrym uczniem, studentem, ojcem, pielęgniarką. A potem Duch będzie popychał cię do coraz subtelniejszych rzeczy”. Kto wie, może
w końcu nawet do prostego przełożenia na życie słów zażywnego proboszcza od natchnionego kazania?

www.opoka.org.pl
Jarema Piekutowski