Zakupy niedzielne

Zakupy niedzielne

W czym problem?

Chciałbym zacząć od zauważenia, iż problem niedzielnych zakupów jest tak bardzo skomplikowany, ponieważ zastanawiamy się nad takim rodzajem czynów, które nie są wewnętrznie złe, ale mogą być złe, albo dobre w zależności od sytuacji. Już tłumaczę. Istnieją w naszej wierze moralnej takie czyny, które uznajemy za wewnętrznie złe i nigdy nie możemy powiedzieć, że są dobre – np. zdrada małżeńska. Jeśli ktoś sypia z kimś, kto – tak się składa – nie jest jej mężem, albo nie jest jego żoną – źle robi i tyle. Mogą sobie tam na świecie różne bajki opowiadać, ale my, chrześcijanie wiemy – bezdyskusyjnie źle jest cudzołożyć. Z zakupami niedzielnymi jest inaczej – może być tak, że pojechanie na zakupy w niedzielę nie tylko nie jest czymś złym, ale jest wręcz aktem miłości. Kiedy np. zauważę w niedzielę, że starsza sąsiadka ma tylko światło w lodówce – całkiem do rzeczy będzie pojechać i zrobić jej zakupy. Będzie to nie tylko dozwolone, ale i dobre. Cały problem z czynami, które nie są wewnętrznie złe, a jednak okresowo powstrzymujemy się od ich wykonywania, polega na określeniu granicy kiedy przekroczenie takiej wstrzemięźliwości jest grzechem, a kiedy wręcz dobrym uczynkiem. Podobny problem mamy np. z niejedzeniem mięsa w piątek – zasada jest analogiczna. Chciałbym tu od razu zaznaczyć i podkreślić dychotomię, przed którą stajemy – coś jest złe, albo dobre. Nie ma trzeciej opcji. W moralności nie istnieje „neutralność”. Możemy postępować dobrze, albo źle – nie ma takiej sytuacji, abyśmy postępowali neutralnie.

Jakie są zagrożenie w związku z taką sytuacją?

1) Pierwsze zagrożenie polega na tym, że ktoś zasady moralne, które wiążą się z pewnymi zakazami – ale nie z zakazami czynów wewnętrznie złych – zacznie traktować właśnie tak, jakby nie były zrelatywizowane w stosunku do okoliczności. Krótko mówiąc ktoś złamanie postu w piątek czy kupienie chleba w niedzielę będzie traktował jak cudzołóstwo. Stąd biorą się pytania – byłem chory, musiałem coś zjeść przed przyjęciem leków,  nie miałem nic do jedzenia w lodówce poza kiełbasą i zjadłem ją. Czy to grzech ciężki? Poszedłem w niedzielę do sklepu, bo miałem gości zupełnie niespodziewanych i zupełnie niespodziewanie głodnych – czy to grzech ciężki?

2) Ale może być tak, że ktoś nie tyle oskarża się z powodu takich „wykroczeń”, co raczej zasadami moralnymi nie związanymi z czynami wewnętrznie złymi tłumaczy swoje lenistwo w miłości. Obiecałem choremu sąsiadowi, że wysprzątam mu mieszkanie przed świętami. Ale mam na to czas tylko w niedzielę – a że ja w niedzielę nie pracuję – chory i starszy sąsiad spędzi święta w bałaganie i brudzie. To właśnie takie omijanie przykazania miłości przy pomocy zasad moralnych związanych z czynami, które nie są wewnętrznie złe gromił Pan Jezus, kiedy mówił, że faryzeusze i uczeni w Piśmie przecedzają komara, kubki myją, w szabat uzdrawiać nie pozwalają, a tak naprawdę to wszystkie te ich zasady to jedna wielka mistyfikacja. Jeśli ktoś pomyli zasady moralne związane z zakazanymi czynami wewnętrznie złymi z zasadami, które zakazują pewnych czynów, które nie są wewnętrznie złe i te drugie zacznie traktować jak te pierwsze – zwykle utrudnia mu to w sposób istotny wypełnianie przykazania miłości bliźniego. To jest pierwszy znak, że coś nam się w rachunku sumienia wymieszało.

3) Istnieje jednak taka groźba, która jest również bardzo realna – iż zasady związane z czynami, które nie są wewnętrznie złe, ale powstrzymujemy się od nich w pewnych okresach, zaczniemy lekceważyć zupełnie. Będziemy sobie np. mówić – lubię zakupy i całą niedzielę spędzę w galerii handlowej, albo nie lubię mięsa, więc w piątek będę wcinał kiełbasę, bo to dla mnie żaden post nie jeść schabowego. Przed przesadną relatywizacją zasad moralnych związanych z czynami, które nie są wewnętrznie złe Pan Jezus również przestrzega, kiedy mówi, że nie przyniósł znieść Prawa, ale wypełnić i że nawet jedna jota się nie zmieni, aż się wszystko stanie i jeszcze, że ma szczęście ten, kto prawo wypełnia i uczy wypełniać.

Zakupy niedzielne mają więc mniej więcej taki status moralny, jak opisałem. W dyskusji pojawiło się wiele argumentów przeciw zakupom niedzielnym. Wszystkie słuszne. Zauważyłem jednak, że nie pojawił się jeden rodzaj argumentów, który to rodzaj w przypadku takich właśnie zasad jest szalenie istotny i zupełnie zapomniany.

Argument ze świadectwa

Chodzi mi o argument ze świadectwa. Powstrzymuję się od robienia czegoś nie dlatego, że jest to złe samo w sobie, ale dlatego, że chcę coś ważnego podkreślić, pokazać, przypomnieć sobie i innym na płaszczyźnie nie tylko wewnętrznej ale również uczynkowej i zewnętrznej

pewne istotne prawdy. Nie chodzę w niedzielę na zakupy i mocno tego pilnuję, bo chcę jasno zaświadczyć, że człowiek nie jest tylko konsumentem dóbr ziemskich, ale i kimś kto przynajmniej raz w tygodniu powinien poświęcić cały swój czas Panu Bogu, miłości bliźniego i własnej duszy. Myślę, że w tych czasach w jakich żyjemy takie radykalne świadectwo jest czymś istotny.

Miałem przed Zakonem koleżankę, która – jak mi się początkowo wydawało – miała fioła na punkcie świętowania niedzieli. Nie tylko, że końmi by jej do sklepu w niedzielę nie zaciągną, ale nawet poniedziałkowy test z fizyki nie był w stanie zmusić jej do nauki – pomimo, że nie umiała dokładnie nic, bo nie miała się wcześniej kiedy nauczyć. Nie uczyła się, bo była niedziela. Pierwszy raz widziałem wówczas cnotę świętowania dnia świętego o takiej sile działania, jak moja długo i pieczołowicie pielęgnowana wada lenistwa. Ale moja zacna koleżanka nawet strojem przypominała w niedzielę, że jest święty dzień. Śmiałem się z niej, że gdybym się kiedyś ockną i nie wiedział jaki jest dzień tygodnia wystarczyłoby, abym zerkną, co ona robi a czego nie robi i jak wygląda i wiedziałbym, gdyby była to niedziela. Po jej zachowaniu i wyglądzie spokojnie rozpoznałbym niedzielę. Wiedziałbym również, że jest w tym dniu coś wyjątkowego – skoro ona tak się zachowuje i tak wygląda. I to było coś – to było świadectwo.

Dużo mówi się teraz w Kościele o apostolstwie świeckich, o głoszeniu ewangelii przez świeckich i zwykle przychodzi nam wówczas na myśl jakaś grupa z gitarą na rynku, albo małżonkowie prowadzący kursy przedmałżeńskie. I jest to świadectwo – jak najbardziej. Ale myślę, że wyraźnym i ważnym apostolatem jest też ten, który wynika z faktu, że mówimy jasno – nie chodzę po sklepach w niedzielę, bo to dzień szczególny i chcę to nie tylko uszanować, ale i POKAZĆ. Nie jem mięsa w piątek, bo chcę sobie i innym przypomnieć także zewnętrznymi gestami, że coś ważnego w piątek się stało. Te właśnie zasady, to są zasady za pomocą których przyznajemy się do Pana Jezusa przed światem, pokazujemy światu co jest ważne i przypominamy to również samym sobie.

I ma tu drugorzędne znaczenie, czy ja lubię zakupy, czy ich nie lubię. Czy lubię mięso czy nie. Ważne jest to, że mam możliwość dania świadectwa, sobie i innym, zewnętrznego i widocznego, wzmocnionego, przez fakt, że jest to świadectwo nie tylko moje, ale dużej grupy ludzi – Kościoła. To jest sposób przyznawania się do Pana Jezusa – tym bardziej skuteczny im z jednej strony staranniejszy, a z drugiej podporządkowany przykazaniu miłości Boga i bliźniego, ale nie mojemu lenistwu, indywidualizmowi , egocentryzmowi, czy też duchowego „widzimisię”, duchowej niestaranności, czy też tak wielkiemu „uwewnętrznieniu” wiary, że na zewnątrz prawie nie da się jej dostrzec.

Musimy przypominać światu i samym sobie, że w tej gigantycznie konsumpcyjnej kulturze istnieją rzeczy ważniejsze, niż nasze przyziemne potrzeby i ludzkie przyjemności i że bardziej należymy do Pana Boga, niż do naszych ludzkich, skończonych potrzeb, że przynajmniej raz w tygodniu powinniśmy poświęcić swój czas wyłącznie Bogu – czyli również naszym pragnieniom, ale tym najgłębszym i najważniejszym. Pilnowanie „nie łażenia” w niedziele po sklepach to właśnie pilnowanie świadectwa w tej sprawie, wyznania wiary w tej sprawie. Jeśli nie świadczą o tym chrześcijanie i nie pokazują tego radykalnie przez swoje czyny – to kto ma to robić?

Uważam, że wszystkie powody, które zostały wymienione w komentarzach jako argumenty za powstrzymaniem się od zakupów w niedzielę są słuszne – choć oczywiście jak się okazuje – nie bezwzględnie przekonujące. Żałuję tylko bardzo, że ten moment świadectwa i powinności dawania świadectwa przez nasze zachowanie coraz bardziej znika nam z pola widzenia. Nie chodzi tylko o zakupy niedzielne. W zakupach niedzielnych nie chodzi ostatecznie o to, żeby ich nie robić, ale aby nie robiąc ich, wskazywać innym, a przypominać sobie wielkie tajemnice naszej wiary.

Kiedy parze mieszkającej ze sobą przed ślubem mówi się, iż problemem moralnym takiej sytuacji nie jest tylko kwestia seksu, ale i zgorszenia publicznego, czyli anty-świadectwa wiary moralnej i życia chrześcijańskiego, zwykle ludzie patrzą się na księdza jak na panią Dulską a słowo zgorszenie publiczne ledwie rozumieją. Ale przez nasze zachowanie – w takich właśnie sprawach jak zakupy niedzielne, brak postu, mieszkanie przed ślubem (choć to oczywiście jest inna kategoria problemu) – sprawiamy, że nasz świat zewnętrzny, społeczny staje się arcypogański. Problemem jest nie tylko zdejmowanie krzyży z miejsc publicznych, ale i zaniechanie praktyk zewnętrznych naszej wiary, brak świadectwa w prostych rzeczach. Zdjęcie krzyża ze ściany w szkole czy shopping w niedzielę to bardzo podobne w istocie działania. Oburzając się na jedne, których my akurat nie robimy, nie zauważamy drugich, które robimy. No i pytanie jest oczywiste, czy Pan Jezus przyzna się do nas przed swoim Ojcem, skoro my nie przyznajemy się do niego w naszych gestach i zachowaniach przed ludźmi.

Następnym razem, albo ruszymy w stronę szowinizmu, albo rozważymy poszczególne, konkretne przypadki niedzielnych zakupów – typu: sklepiki przykościelne działające w niedzielę. Ale to już jak wolicie.

Janusz Pya OP
www.dominikanie.pl