W POPRZEDNICH ODCINKACH:
Konrad – zwany Obrzydliwcem – zrywa z Dorotą, zauroczony Kleopatrą. Nazajutrz Agnieszka znajduje pod prysznicem zwłoki Obrzydliwca, który okazuje się jednak żyć, oszołomiony końską dawką LSD. Przypadek bada gliniarz i prokurator. Nikt nie chce jednak zeznawać w tej sprawie. W tajemniczy sposób znika hydraulik, Pan Kaziu.
Siwizna zaczęła się od skroni i lotem błyskawicy obiegała niedawno zrobioną trwałą kierowniczki, rysując na niej zabawne wzorki.
– Podejrzewamy, że sprawcą był ktoś z mieszkańców. Według oświadczenia lekarza, zdarzenie miało miejsce około szóstej lub siódmej rano, a do tego czasu nikt nie wchodził ani nie wychodził z akademika. Tak zeznała portierka. Gdyby to był ktoś z zewnątrz…
– …musiałby na noc zostawić dokument. Odbierając go rano, musiałby zapłacić za nocleg 5 zł + VAT. Portierka zawsze zostawia rachunki, które rano odbieram. A wczoraj nie było żadnego.
– Otóż to. Wszystko to razem wzięte oznacza, iż mamy 600 podejrzanych, no, 599, odliczając ofiarę. Rozumie pani? – to ostatnie pytanie było o tyle zasadne, iż kierowniczka nagle zerwała się i pobiegła do lustra, po czym z rezygnacją opadła na fotel. Siwizna wreszcie ustała, zgrabnie omijając jej grzywkę.
Prokurator mówił dalej: Ofiara została uderzona w tył głowy tępym metalowym narzędziem. Gdy straciła przytomność, ktoś usiłował ją udusić wężem od prysznica. Albo uczynił to bardzo nieudolnie, albo ktoś mu przeszkodził i nie dokończył dzieła. W ten sposób Konrad przeżył. Poza tym, on sam jeszcze przed wypadkiem był w stanie, który niezbyt pozwalał mu na orientowanie się w rzeczywistości. Wskazują na to wyniki badań, według których musiał zażyć końską dawkę LSD. Sprawca miał więc ułatwione zadanie.
W pokoju rozległy się dźwięki melodii tańców ludowych dawnego bloku wschodniego. Kierowniczka, przerażona, że to początek obłędu, udawała, że nic nie słyszy. Tymczasem muzyka grała coraz głośniej. Teraz słyszał ją też prokurator i ze zdenerwowania po raz szósty przecierał okulary. Zaśpiewano „Kalinkę”. Po twarzy prokuratora płynęły strużki potu; kierowniczka coraz szybciej stemplowała korespondencję urzędową.
Powoli przerzucano się na tańce rosyjskie. W ich rytmie właśnie wbiegł sierżant Topola z jakimś bagażem pod pachą.
Szefie! – wrzasnął, wycinając hołubce – coś mamy!
„Coś” wprawiło w jeszcze większą frustrację kierowniczkę, która w pudle rozpoznała wielką torbę z narzędziami, należącą do pana Kazia. Oszołomiona sięgnęła po prowadzony przez portierkę zeszyt, w którym wpisywane były wszelkie naprawy. Wynikało z niego, że ostatnią pracą przed zniknięciem pana Kaziu była wymiana węża pod prysznicem w łazience, gdzie znaleziono ofiarę, węża. który tak szczelnie spowijał szyję Obrzydliwca!
Kierowniczka zamykała i otwierała oczy. Gliniarz, który również uległ temu dziwnemu złudzeniu akustycznemu, zaczynał podśpiewywać na rzewną rosyjską nutę. W tym momencie do gabinetu wbiegła portierka.
– Jest telefon do pana prokuratora na portierni. Aha – rzekła, zwracając się do kierowniczki ci z Zespołu Tańca Ludowego pytają, czy mogą dzisiaj trochę dłużej zostać w świetlicy na próbie…
Wszyscy troje popatrzyli na siebie bez słowa. Prokurator wyszedł i chybotliwym krokiem wszedł na portiernię.
– Ałło! – rzucił w słuchawkę – to znaczy: halo!
Ktoś, głosem do złudzenia przypominającym syk młodego zaskrońca, zawiadamiał go, że wie, kto jest mordercą i żąda spotkania za pięć minut na trzecim piętrze koło kuchni.
Skołowany przedstawiciel prawa szedł na trzecie piętro, w duchu dziękując niebiosom, że pochodzi z miasta uniwersyteckiego i nigdy nie musiał mieszkać w akademiku. Miał już dość. Przemierzył wzdłuż cały korytarz i już miał zrezygnować, wściekły, że tak łatwo poddaje się zbiorowej psychozie urojeniowej, gdy za plecami usłyszał znajomy syk: – To ja – zza rogu wysunęła się Kleopatra, nowa dziewczyna Obrzydliwca.
– To pani przed chwilą dzwoniła?
– Tak. Ciekawe, skąd?
Z automatu obok portierni. Stałam obok i widziałam, jak się pan rzuca.
– Proszę nie stroić sobie żartów! – wrzasnął rozwścieczony.
– Kiedy ja naprawdę wiem. kto jest zabójcą. Oczywiście niedoszłym.
– Słucham.
– Niejaka Dorota B. Ona miała motyw. Ale pan nie powie, że to ja mówiłam?
– Na razie nie. Bo Obrzydliwiec by mnie zabił!
Katarzyna Stępień