W mieszkaniu ks. kardynała Karola Boromeusza zebrała się grupa księży. Toczyła się ożywiona dyskusja. Nagle jeden z uczestników powiedział:
– A cóż byście zrobili, gdybyśmy za godzinę mieli stanąć na Sąd Boży?
Pokój zaległo milczenie. Goście spoglądali po sobie zakłopotani. Każdy ociągał się z wypowiedzeniem swego zdania, ustępując pierwszeństwa gospodarzowi. Gospodarz jednak ani myślał odpowiadać na pytanie. Cisza trwała aż nadto długo. Przerwał ją siwowłosy dostojnik Kościoła w czarnej sutannie:
– Ja poszedłbym do kościoła i z modlitwą na ustach oczekiwałbym na spotkanie ze „śmiercią”.
– Ja zaś, odparł inny – testamentem przekazałbym swój dobytek na rzecz biednych. Ich modlitwy zapewniłyby mi uwolnienie od win doczesnych i szczęśliwą wieczność.
– Przede wszystkim poszedłbym do spowiedzi – powiedział trzeci.
– Wszedłbym na ambonę i pożegnałbym się ze swymi wiernymi, przypominając im o dobrym, uczciwym życiu.
Wszyscy wypowiedzieli swoje zdanie. Sam gospodarz, kardynał Karol Boromeusz, milczał. Wówczas jeden z kanoników zagadnął go:
– A cóż by uczynił Ksiądz Kardynał?
– Kończyłbym rozpoczętą rozmową – odparł Karol Boromeusz.
W pokoju zaległa cisza. Nikt z obecnych nie sądził, że taką czynnością wypada zajmować się w najważniejszej chwili życia. Jeden z księży powiedział:
– Eminencjo, przecież od tej jednej chwili zależy cała nasza wieczność.
– Księże, czy ksiądz wie, w jakich okolicznościach nastąpi ta chwila?
– Nie wiem.
– Zgodzi się ksiądz również z tym, że życie nasze to szereg niespodzianek. To łódka na głębinach morskich. Gwałtowny podmuch wiatru, a łódka wywraca się i ginie bez ratunku. Powinniśmy zawsze tak żyć i tak działać, jakbyśmy chcieli to robić w ostatniej chwili naszego życia. Inaczej mówiąc – powinniśmy starać się żyć zawsze w łasce Bożej, w przyjaźni z Chrystusem.
Chrześcijanin – to przyjaciel Chrystusa!
Czy jestem w stanie łaski uświęcającej?
Czy żyję w przyjaźni z Chrystusem?
Autor nieznany