Żółwie zmuszają do myślenia
PĘDZĄCE ŻÓŁWIE – WYŚCIG DO SAŁATY to gra prosta, grywalna, trochę droga, ale zmuszająca do myślenia. Nietypowy to początek recenzji, ale tak sobie umyśliłem ten opis rozpocząć. „ŻÓŁWIE” to jedna z bardziej „lajtowych” produkcji legendarnego projektanta gier Reinera Knizii, autora takich tytułów jak Samuraj czy Eufrat i Tygrys. Tym razem pan RK skierował się bardziej ku klimatom rodzinnym i pamiętał także o najmłodszych. Czy zachował przy tym styl, klasę i utrzymał reputację? O tym poniżej…
Prosta
Bo elementów niedużo, a zasady gry – całe trzy. Na elementy składają się: mała plansza rozmiaru A4 (co ucieszy miłośników grania w podróży), pięć figurek żółwi (w rozgrywce biorą udział wszystkie, niezależnie od faktycznej liczby graczy – od 2 do 5) oraz 50 kart ruchu. Zasada 1 – każdy gracz stara się przeprowadzić swojego żółwia jak najszybciej na pole sałaty. Zasada 2 – żółwiami poruszamy poprzez wykładanie kart ruchu – każda karta mówi nam którego żółwia (w jakim kolorze – poruszamy również nie swoje żółwie!)przesuwamy, w którą stronę i o ile pól. Gracz ma 5 kart na ręku, a po każdej turze dociąga nową. Zasada 3 – żółw, który „wskoczył” (tak sobie myślę – piszę o żółwiach, to dodam cudzysłów) na pole zajmowane już przez innego żółwia sprytnie wdrapuje się na jego skorupę i może być przez ”tego na dole” niesiony. Aha – no i zasada fakultatywna, którą stosują gracze w wieku 6 plus – grający nie znają kolorów żółwi swoich konkurentów.
Grywalna
Taka po prostu jest. Dzieci chętnie w nią grają (żywe kolory planszy i figurek, proste zasady współzawodnictwa), dorośli – wbrew pozorom – również, oczywiście w wariancie utrudnionym. Gra świetnie służy jako wstęp, rozgrzewka przed poważniejszymi rozgrywkami. No i nadaje się idealnie, jak wspomniałem, do gry np. w pociągu. Chociaż – wtrącę dygresję – jak doświadczyło się opóźnień w zimowych przejazdach PKP, to przezorność nakazuje zabierać dodatkową walizkę z grami. „ŻÓŁWIE” mogą nie wystarczyć, choć tytuł w specyfikę polskich kolei wpisuje się dosłownie.
Trochę droga
Co tu dużo mówić – nie ujmując zaletom gierki – 50 do 60 złotych za małą planszę, 5 figurek i 50 kart to nie jest mało. Zdaję sobie sprawę, że jest to 2-3 razy mniej od ceny dużych produkcji ,ale mimo wszystko… Wiem też, że za markę (twórca gry) się płaci, ALE… no właśnie – i tu przechodzimy do ostatniego punktu.
Zmusza do myślenia
Ten element opisu nie odnosi się bezpośrednio do gry, ale został przez nią „skatalizowany” (jaka mądra ta recenzja, jaki mądry autor…). Gra zmusza do myślenia w następującym sensie: jak mam wydać 50 złotych na grę z niewieloma elementami i prostymi zasadami, to czy tak naprawdę takiej gry… NIE MÓGŁBYM WYMYŚLIĆ I WYKONAĆ SAMEMU?!? Oczywiście jest to wejście trochę głębiej w świat gier planszowych – z użytkowników stajemy się twórcami, ale zapewniam wszystkich czytających, że w przypadku produkcji o średnim poziomie trudności, jest to możliwe dla wszystkich „chcących i niebojących się”. Talenta literackie wykorzystać możemy w tworzeniu legendy, zdolności kreatywne – w wymyślaniu oryginalnych zasad, a umiejętności plastyczne – w projektowaniu i wykonaniu plansz lub innych elementów gry. By stworzyć grywalną planszówkę w typie „PĘDZĄCYCH ŻÓŁWI” naprawdę zbędne jest modelowanie komputerowe oraz wielotygodniowe testy. Liczy się przede wszystkim pomysł. A zabawa na różnych etapach procesu twórczego (dla dorosłych, ale i starszych dzieci – również) – gwarantowana! Nie wspominając o satysfakcji, kiedy gra się ze znajomymi, czy rodziną we własną produkcję i to gra się płynnie i przyjemnie 😉 A zresztą – pójdźmy na całość – kto wie, czy w głowach nie siedzą nam projekty potencjalnych hitów, które może nawet kiedyś będą oferowane na rynku przez profesjonalnych wydawców…? You’ll never know.
Ale póki co – pędzimy (?) do sałaty 🙂