Morderstwo w Akademiku – Prolog – odc. 1

Morderstwo w Akademiku – Prolog – odc. 1

     Opowieść tę napisałam ku uciesze moich współmieszkanek, do tejże czynności całkowicie przez nich przymuszona. Któregoś dnia bowiem oświadczyły obydwie, iż muszę napisać kryminał, a one ofiarowują się dostarczać mi do woli szczegółów gmatwających akcję.
     Z początku zarżałam radośnie, naiwnie sądząc, że jest to jeden z objawów właśnie nadchodzącej fazy maniakalnej Ewy, która w celu wymuszenia na mnie tego typu opowieści symuluje cyklofrenię. Niestety Obie z Agnieszką miały zupełnie rozsądne miny i dostarczały tak przekonywujących argumentów, iż w końcu sama doszłam do wniosku, że jeśli natychmiast nie chwycę za długopis, będzie to przejawem mojej aspołecznej postawy i może obrócić się przeciwko mnie… 
     Nie miałam jednak zupełnie konceptu i pod tym właśnie pozorem siedziałam bezczynnie, słuchając wraz z Ewą listy przebojów w radio „Zet” kiedy do pokoju weszła ścięta Agnieszka. Oczywiście, nie z głowy, tylko z nóg. Opadła na krzesło i tępo wpatrując się w kalendarz, oświadczyła:
     – Ścięło mnie z nóg.
     – Widzimy – potwierdziłyśmy jednocześnie.
     – Ten ćwok ma inną – wyjaśniła powód swej depresji Agnieszka.
     Wprawdzie już nieraz posługiwałyśmy się wyrażeniami, które dla normalnego człowieka nie przedstawiały żadnej wartości, ale tym razem nawet my nie wiedziałyśmy, o co chodzi.
     – Który ćwok? – żądała konkretyzacji Ewa – i jaką inną?
     – No, jak to: który? – szczerze zdziwiła się Agnieszka – Konrad. Ma inną dziewczynę.
     Tu nas zaskoczyła, jako że ćwok, zwany Konradem, jeszcze tydzień temu trwał w niezmąconym szczęściu z Dorotą, swoją narzeczoną. Z nią to właśnie zerwał w sposób perfidny, tłumacząc to faktem zauroczenia niejaką Kleopatrą. Urażona duma Doroty kazała jej oddać pierścionek i więcej nie przestąpić progu pokoju, w którym mieszka ten Obrzydliwiec.
     Wszystkie trzy byłyśmy tym faktem zbulwersowane i siedząc bez ruchu, co chwilę rzucałyśmy w powietrze jakiś przymiotnik, będący próbą wyrażenia tego, co czułyśmy. Żaden jednak nie był odpowiedni do określenia zaistniałej sytuacji. Tymczasem najlepsze było dopiero przed nami.
    

 TRUP

     Trupa znaleziono nazajutrz. Makabrycznego odkrycia dokonała Agnieszka – i to przez przypadek. A było to tak…
     Było wczesne przedpołudnie i akademik powoli budził się do życia. Agnieszka – jak zwykle pierwsza – wyskoczyła z łóżka i pobiegła do łazienki, skąd po chwili doszedł jej głos: – Znowu się zapchał!
     Mowa była oczywiście o naszym prysznicu, który zapychał się średnio dwa razy w tygodniu, w związku z czym najczęstszym gościem był u nas hydraulik, szczerze nie cierpiący nas za to i przeklinający dzień, w którym przyjęli go do zawodówki, gdzie nauczy! się tak okropnego zawodu.
     W tej sytuacji Agnieszce pozostawało tylko jedno wyjście: pójść do łazienki do sąsiedniego segmentu, z którego mieszkańcami miałyśmy niepisaną umowę o kąpieli w czasie zapchanego prysznica. Pech chciał, że był to właśnie segment Obrzydliwca, do którego po ostatnich wydarzeniach wybitnie nie miałyśmy ochoty chodzić.
     Tam właśnie udała się Agnieszka. To. co ujrzała, odsłoniwszy zasłonkę pod prysznicem, przeszło jej pojęcie i spowodowało, że znowu ścięło ją z nóg.
     Pod prysznicem, łepetynką ku wyjściu, z wężem od prysznica zgrabnie omotanym wokół szyi, leżał trup. Poranną ciszę tego południa przerwał przeraźliwy dźwięk, porównywalny tylko z krzykiem portierki, kiedy ktoś usiłuje wejść do akademika bez karty mieszkańca. Był tak straszliwy, że ze wszystkich drzwi naraz wysunęły się rozkudłane głowy, by na własne, zaspane oczy zobaczyć autora tego wrzasku.
     Wobec tak licznej publiczności Agnieszka nagle zamilkła i przerażonym wzrokiem wpatrywała się w zwłoki.
     – Co tam jest? – pod prysznic zajrzały dwa typy z pokoju najbliżej łazienki. I zamarły. Tam leżał ich kolega z pokoju. To był Obrzydliwiec.
     Na dobre parę minut wszyscy znieruchomieli, trwając w zbiorowym szoku. Jedynie co rozsądniejsi usiłowali zawiadomić pogotowie i policję. Próbowano dzwonić z wszelkich aparatów, znajdujących się w akademiku jednocześnie, tj. z dwóch automatów i telefonu na portierni, a niektórzy nawet, nadal trwając w szoku, wrzeszczeli do słuchawek aparatów znajdujących się na korytarzu, zapominając, że nie mają one tarczy…
     Po czterdziestu minutach przyjechało pogotowie. Z samochodu wysiadł lekarz i wielkimi susami pędził, gdzie mu kazano. Lekarz zbyt bardzo przejęty, był bowiem świeżym nabytkiem w pogotowiu, zaraz po stażu i był to jego pierwszy trup.
     – Nie ruszać, nic nie ruszać! – wrzeszczał przez cały czas. wprawiając w zdumienie tych, którzy dopiero się obudzili i nie byli jeszcze wtajemniczeni.
     Wreszcie dopadł Obrzydliwca i zbadał go ze wszystkich stron. Jakby nie wierząc w to, co stwierdził, opukał go jeszcze, zbadał po raz drugi i ogromnie zdziwiony uniósł głowę. Oczy miał okrągłe jak denka od słoików…

Katarzyna Stępień