Nie puszczę Cię, dopóki nie pozwolisz mi dalej żyć…

Nie puszczę Cię, dopóki nie pozwolisz mi dalej żyć…

Kolejne kilka miesięcy spędził w Klinice Hematologicznej w Katowicach, walcząc z chorobą. Współbracia na całym świecie rozpoczęli nowennę o uzdrowienie przez wstawiennictwo O. Franciszka Marii od Krzyża Jordana, Założyciela Salwatorianów.  8 marca 2007 roku ks. Adrian przeszedł przeszczep szpiku kostnego, który zakończył pierwszy etap leczenia. Obecnie przebywa we wspólnocie w Krakowie, pracując w sekretariacie prowincjalnym i pomagając duszpastersko w przyklasztornym kościele. 6 maja, w Bielsku-Białej Złotych Łanach, ks. Adrian odprawił Mszę prymicyjną.  Na te prymicje czekaliśmy prawie rok…

Na obrazku prymicyjnym wypisałeś słowa z Psalmu 116: Czym się Panu odpłacę za wszystko co mi wyświadczył? Podniosę kielich zbawienia i wezwę imienia Pana. Czym są dla Ciebie te słowa?

Kiedy wypisywałem te słowa na obrazku prymicyjnym, będąc jeszcze zdrowym, były one jakimś wielkim dziękczynieniem za dar powołania i za to wszystko, co się wydarzyło w moim życiu. Dzisiaj może nie zmieniło się ich znaczenie, ale z perspektywy tych wszystkich ostatnich wydarzeń w moim życiu nabrały szczególnego znaczenia. W obliczu mojej obecnej kondycji fizycznej po przeszczepie, kiedy mogę cieszyć się dobrym stanem zdrowia, mam za co Bogu dziękować. Dlatego właśnie te słowa brzmią dzisiaj szczególnie. Czym się Panu odpłacę za wszystko co mi wyświadczył? Podniosę kielich zbawienia i wezwę imienia Pana. To jest właśnie Eucharystia, to, do czego Bóg mnie wezwał i co pragnę realizować w ciągu całego mojego życia. To była podpowiedź Ducha Świętego, abym właśnie te słowa umieścił na obrazku prymicyjnym, wtedy nie wiedząc jeszcze o tym, że Bogu spodoba się obdarzyć mnie taką chorobą i takim krzyżem cierpienia. A teraz jest to tak bardzo wymowne…

W szpitalu przeżywałeś rekolekcje przed święceniami. Z każdym dniem czekałeś na moment święceń, na dzień 27 maja. Czy trudno było czekać?

Bardzo trudno, ale nie przestawałem czekać i bardzo się zdziwiłem reakcją mojego lekarza, który nie chciał mnie wypisać ze szpitala na święcenia i prymicje. Wszystko było już zaplanowane, a na pięć dni przed święceniami dowiedziałem się, że nie mogę być święcony ze współbraćmi z rocznika. Przecież czekałem na ten moment tyle lat… 

Co wtedy czułeś?

Co czułem? Byłem w szoku i zadawałem pytanie: dlaczego? Cały czas była we mnie świadomość święceń i prymicji. Jednak stało się inaczej. Nie mogłem uwierzyć w to, że ta choroba może mi tak bardzo pokrzyżować plany. Pytałem się Boga o to, co chce mi udowodnić tym doświadczeniem i czy może nie chce żebym był kapłanem?! W pierwszym momencie towarzyszyło temu wszystkiemu rozgoryczenie i pojawiła się niewiadoma: no to co w końcu? Co teraz? Jeśli nie będą mnie święcić – to kiedy? Jeśli nie będę miał teraz prymicji – to kiedy?  Nie zdawałem sobie jeszcze wtedy sprawy z tego, czym jest białaczka i że jej leczenie jest tak długotrwałe.

Ucieszyłeś się, kiedy dowiedziałeś się, że Twoje święcenia zaplanowano na 3 czerwca 2006 roku?

Oczywiście, że tak. Ucieszyłem się, chociaż później dowiedziałem się o tym, że mój stan był na tyle poważny, że praktycznie byłem święcony na łożu śmierci. Przełożeni śpieszyli się, żebym nie umarł wcześniej…

O.  Franciszek Jordan w swoim Dzienniku Duchowym napisał: Modlitwa jest największą siłą świata. Tej siły chyba szczególnie wtedy doświadczyłeś…

Tak, bo w sumie cały ten okres pobytu w szpitalu był czasem wytężonej modlitwy osobistej i zaufania Bogu, ale też modlitwy moich współbraci i ludzi świeckich. Ta modlitwa podtrzymywała mnie przy życiu, dawała siły, abym mógł pokonywać dzień po dniu. To była kotwica, abym mógł lepiej zrozumieć daną sytuację. Często powtarzałem Bogu: chcesz, żebym żył, to daj mi siły. Nie chcesz, to zabierz mnie. Tobie Panie zaufałem i wiem, że się nie zawiodę. Tak jak św. Faustyna zaufała Bogu, chociaż była doświadczana wieloma chorobami, ale w końcu doprowadzona do świętości. I o to właśnie w naszym życiu chodzi, żeby być świętym, a to wszystko co towarzyszy naszemu życiu, to jest właśnie próba miłości. Po ludzku sądząc mógłbym wyrzucać Bogu, dlaczego mnie tym doświadczył, ale to pytanie „dlaczego” tak się stało, zamieniło się na pytanie „po co” się to stało. Co chcesz Boże przez to osiągnąć? Do czego chcesz mnie przygotować? Czym mnie ubogacić? To są pytania, które
w tym momencie sobie zadaję. Już wcześniej myślałem o tym, żeby być kapelanem szpitalnym. Być może po to jest to doświadczenie. Żeby być dobrym kapelanem, takim o szczebel wyżej.

Katedrą Twoich święceń stała się szpitalna sala, na której spędziłeś kilka miesięcy walcząc z chorobą. Miejsce, które chciałeś jak najszybciej opuścić, stało się wyjątkowym miejscem Twoich święceń. Czy ta świadomość pomagała jeszcze pewniej dźwigać ten krzyż?

Rzeczywiście ta sala szpitalna zapadła głęboko w mojej pamięci. Każdy z nas wyobraża sobie, że ten moment święceń będzie w pięknej oprawie: grające organy, rodzina, goście, kwiaty, chór. A w moim przypadku była to ciasna, wąska sala szpitalna z łóżkiem, stolikiem do spożywania posiłków i niczym poza tym. To jest takie dość szczególne miejsce. Biskup Józef, który był szafarzem moich świeceń, wypowiedział znamienne słowa, że „twoje święcenia odbyły się bez dźwięku organów, bez kwiatów, bez wielkiej oprawy, która towarzyszy takim uroczystościom, ale odbyły się z mocą Ducha Świętego, który w tej uroczystości jest najważniejszy. Mam pewność, że Pan Jezus teraz obserwuje tę sytuację i uśmiecha się do ciebie”. To były bardzo mocne przeżycia dla mnie i nadal są czymś niesamowitym, ilekroć przypominam sobie te słowa.

Kiedy nowo wyświęcony kapłan wychodzi z katedry, myśli o swojej pierwszej parafii, o katechezie i pracy z młodzieżą, o tym co go spotka w duszpasterstwie. O czym Ty myślałeś po swoich święceniach?

Ksiądz Biskup po zakończeniu uroczystości święceń powiedział, że ten szpital jest moją pierwszą parafią i tak samo jak neoprezbiter otrzymuje dekret do pracy z wiernymi, z dziećmi i młodzieżą, tak ci pacjenci i lekarze są moimi pierwszymi parafianami. O nich mam dbać, tak jak o swoich pierwszych parafian, mam się za nich modlić, tutaj sprawować Msze św. i polecać ich Bogu. I tak się właśnie stało. Zacząłem bardzo wcześnie, ponieważ tuż po Mszy święceń, będąc jeszcze pod wpływem emocji, uzyskałem zgodę od lekarzy, by udzielić prymicyjnego błogosławieństwa wszystkim pacjentom przebywającym aktualnie na oddziale. Było to niesamowite przeżycie, ponieważ cały oddział żył w tym momencie tym, co działo się wokół mnie…

Czy czułeś się duszpastersko odpowiedzialny za tych, którzy przebywali w szpitalu?

Tak. Oczywiście. Tylko że była to dość specyficzna duszpasterska odpowiedzialność, bo nie miałem z nimi fizycznego kontaktu. Warunki septyczne panujące na oddziale nie pozwalały na jakikolwiek kontakt z innymi pacjentami. Każdą Mszę św. musiałem sprawować samotnie i chociaż nie widziałem tych ludzi, to wyobrażałem sobie, że stoją przy mnie i polecam ich Bogu. Polecałem swój stan zdrowia, kierując prośbę do Boga, abym mógł z tego wyjść i aktywniej zaangażować się w to duszpasterstwo. Kiedy mój stan zdrowia się poprawiał i zostałem przeniesiony na inny oddział, mogłem już wtedy spotykać się z pacjentami i personelem medycznym. Czasami byłem przenoszony na inną salę, bo właśnie tam leżał człowiek, który potrzebował pomocy, wsparcia duchowego i rozmowy. Często ci ludzie nie widzieli już dla siebie szansy, brakowało im nadziei, że jeszcze mogą wyjść z choroby. Tutaj była potrzebna taka ludzka zwyczajna rozmowa. Na początku ukazywałem im sens życia, to, że są potrzebni swoim bliskim. Pamiętam jedną rozmowę z takim człowiekiem, który miał piękną żonę, trzynastoletniego syna i dobrą pracę. Nie widział on sensu powrotu, nie miał siły walczyć o to, żeby dalej żyć. Ukazałem mu sens, że jest potrzebny żonie, synowi, że ma pracę, że ma po co i dla kogo żyć. A później podprowadzałem go bliżej do Boga. Mówiłem, że to Bóg chce, żeby żył i to On decyduje o tym, kiedy mamy odejść ze świata. Nie można samemu przekreślać życia.

Czy łatwo było nieść nadzieję mając świadomość własnej choroby?

Wydaje mi się, że chyba nawet trochę łatwiej. Mogłem sam się przekonać o tym, co daje modlitwa i ufność, co daje powierzenie się Bogu w cierpieniu. To dawało siłę do dawania świadectwa. Można pięknie mówić o tym, że Bóg wyciągnie z choroby, ale chyba jest to trudniejsze, kiedy samemu się tego nie doświadczyło. Mogłem się przekonać, że czas poświęcony na rozmowę z Bogiem daje siłę, aby pokonać chorobę. To starałem się przekazywać ludziom, tę nadzieję na lepsze jutro. Nie prosiłem, żeby Bóg wyciągnął ich z choroby w jednym momencie, ale by dał im siłę do pokonania jednego dnia, do pokonania bólu i cierpienia, a jutro przyniesie kolejne zmartwienia. Bóg sam zdecyduje co dalej…

Czy pamiętasz swoją pierwszą Mszę św. w szpitalu?

Dokładnie nie pamiętam tej pierwszej, samodzielnie sprawowanej Mszy św. Było to na pewno wielkie przejęcie, bo ten stolik, przy którym jadałem w ciągu dnia posiłki, wieczorem stawał się ołtarzem. Miałem do tego przygotowany biały obrus i naczynia liturgiczne. Każdej tej Mszy towarzyszyło przejęcie, że nie ma mnie kto sprawdzić, czy na pewno wszystko robię dobrze. Wydaje mi się jednak, że takim nauczycielem był sam Chrystus. W danym momencie przypominał mi jak mam sprawować Eucharystię.

Czy miałeś siły, by Ją codziennie sprawować?

Niestety nie miałem siły żeby codziennie sprawować Mszę św., ale sprawowałem ją zawsze, kiedy mogłem, kiedy czułem się lepiej i mój stan zdrowia na to pozwalał. Oczywiście nie było mowy o tym, żeby przyklęknąć, czy nawet stać podczas Mszy św. Odprawiałem w pozycji siedzącej, choć i to czasami był problem. Zawsze jednak pragnąłem Eucharystii. To naprawdę dawało mi siłę, żeby pokonać chorobę. Odprawiając Mszę św., polecając wszystkie sprawy dnia, prosiłem o siłę, żeby pokonać kolejny dzień. Tu była ta szansa. Eucharystia dawała mi siłę. Kiedy tylko mogłem Ją sprawować, to czyniłem to z taką żarliwością serca, z takim uczuciem wdzięczności sprawowałem te Tajemnice, że to jest nie do opisania. Naprawdę byłem wtedy Bogu wdzięczny, za to, że daje mi siłę, żebym mógł sprawować te Tajemnice. Cieszyłem się tą Tajemnicą, tymi słowami, które wypowiadałem i które zostały mi powierzone.

Czego brakowało Ci w Twoim kapłańskim życiu w szpitalu?

Rozmawiając ze współbraćmi i dowiadując się co teraz robią, szczególnie po 1 lipca 2006 r., kiedy zostali skierowani na pierwsze parafie, trochę im zazdrościłem takiego aktywniejszego duszpasterstwa: spowiedzi, chrztów, zwykłego parafialnego duszpasterstwa. Moje duszpasterstwo ograniczało się do rozmów z personelem i z sąsiadem, którego spotykałem na korytarzu.

Kamil Durczok swoją walkę z chorobą nowotworową opisał w książce, której dał tytuł 'Wygrać życie’. 8 marca przeszedłeś przeszczep szpiku kostnego. Czy Ty też możesz powiedzieć, że wygrałeś życie?

Oczywiście, że tak, bo od 8 marca zaczęła się nowa jakość tego życia. Pomimo tego, że mam 30 lat, to ten licznik lat jakby się wyzerował, i za tę szansę jestem Bogu wdzięczny. Mam szansę naprawić to, co było złe w poprzednim etapie mojego życia i równocześnie mogę spojrzeć w innym świetle na to, co czeka mnie w przyszłości. Tutaj przypomina mi się scena ze Starego Testamentu, kiedy Jakub walcząc z Aniołem, trzyma się go mocno i mówi: Nie puszczę Cię, dopóki mi nie pobłogosławisz! (Rdz 32, 27b). To jest takie moje zmaganie z Bogiem: Nie puszczę Cię, dopóki nie pozwolisz mi dalej żyć, dopóki mi nie pobłogosławisz na dalsze lata życia – takie zmaganie się z Bogiem o życie, o kolejny dzień, o każdą kolejną chwilę.

Twoje prymicje to szczególny czas wdzięczności Bogu i ludziom. Na te prymicje czekałeś… czekaliśmy prawie rok…

Wypowiedź przed Mszą św. prymicyjną: Tak. To prawda, ale ta uroczystość będzie miała już inny charakter, teraz po roku oczekiwania. Wtedy miałem takie wrażenie, że nad wszystkim panuję. Teraz jest inaczej. Te prymicje to na pewno okazja, żeby podziękować Bogu, parafii, rodzinie zakonnej, krewnym oraz całej rzeszy innych osób – za modlitwę, za cały ten trud, abym 6 maja stanął przy ołtarzu w mojej rodzinnej parafii. Na pewno te prymicje nie będą gorsze, niż te, które miały być rok temu, a wydaje mi się, że tym oczekiwaniem i tym czasem mojego doświadczenia, będą jeszcze bardziej ubogacone – dla mnie i dla ludzi, którzy będą uczestniczyli w Mszy prymicyjnej.

Wypowiedź po Mszy św. prymicyjnej: Warto było czekać… Warto było czekać nawet ten rok, aby przeżyć to, co stało się moim udziałem w dniu dzisiejszym. Życzliwość i miłość tych ludzi, z którymi się spotkałem, a także ich zjednoczenie ze mną dzisiaj były ogromne. Emocje jeszcze nie opadły i z pewnością ten dzień na długo pozostanie w mojej pamięci.

z ks. Adrianem Sajnogą SDS, o kapłaństwie, cierpieniu i nadziei, rozmawiał ks. Bartłomiej Król SDS
www.katolik.pl