Nawet po najbardziej głębokim nawróceniu, po pewnym czasie pojawiają się przeszkody. Gdy doświadczam tej wyjątkowej „pierwszej miłości” w relacji z Bogiem – całkowicie mnie ona pochłania, wręcz zachłystuję się nią i „tracę siebie”. Ale gdy po pewnym czasie spostrzegam, że już nie będę miał swojego życia – zaczynam stawiać granice. Prawdziwym owocem nawrócenia nie jest bowiem ilość godzin wysiedzianych w kościele, ale np. heroiczna miłość do żony lub męża, totalna cierpliwość do dzieci, gotowość do pojednania się z kimś trudnym w pracy. Gdy więc przychodzi próba i trzeba przebaczać, uśmiechać się, żeby nie zarazić innych swoim smutkiem – może się okazać, że na co dzień już nie chce mi się nawracać.
Warto przy tym pamiętać, że szatan nas mami szczególnie mocno, gdy jesteśmy słabi. Jezusa zły duch „podchodził” po czterdziestu dniach postu – wtedy zaproponował Mu chleb. W moim życiu także przychodzi zły i proponuje szybkie rozwiązanie: zamień kamienie w chleb i sprawa będzie załatwiona. Kiedy mam pokusę wyboru najprostszego rozwiązania – biorę ją, bo „jestem głodny”, więc nie chce mi się podejmować wysiłku. I tłumaczę się: nie mam siły, bo jestem głodny. Albo wściekły. Albo zmęczony. Więc nie będę podejmował tego wysiłku. W walce duchowej nasze lenistwo zawsze będzie dużą przeszkodą.
Lęk
Innego rodzaju przeszkody możemy się spodziewać wtedy, gdy wchodzimy na płaszczyznę bezpośredniego zmagania się ze złym duchem. Jest nią lęk. Ważne, by mieć świadomość, że nie każdy ma misję wyrzucania złych duchów. Niektórzy czują się za słabi, inni nie czują powołania w tym kierunku. Niektórzy mówią, że mają takie powołanie, a kieruje nimi tylko ciekawość. Do bezpośredniej walki ze złem trzeba mieć wyraźne zaproszenie ze strony Boga – potwierdzone przez Kościół (kapłana, wspólnotę), dopiero wtedy mogę stanąć w autorytecie Chrystusa wobec ducha złego.
Niektórych przed takim zaangażowaniem zatrzymuje lęk, że gdy taką walkę podejmą – zły duch zaatakuje ich dzieci, ich zdrowie lub mienie. Mam głęboko w sercu to, co na sesji „Narodzeni z Ducha” powiedział o. Fabian Błaszkiewicz, komentując sytuację Hioba: przychodzi na nas to, czego się boimy, bo bojąc się – nie jesteśmy oddani Bogu. I rzeczywiście, czasem ktoś tak się boi wypadku, że… powoduje wypadek. Tak więc osoby, które czują się zaproszone do podjęcia jakiegoś dobra, ale boją się o rodzinę czy o swoje mienie – niech najpierw proszą o uwolnienie od tego lęku. A dopiero potem niech podejmują swoją posługę. Może się przecież okazać, że ten lęk to sygnał ze strony Pana Boga, że mają się w to nie angażować. Lepiej więc, żeby najpierw Bóg sam dał nam możliwość podjęcia jakiegoś dobra, niż gdybyśmy mieli przeć w tym kierunku, pomimo że doświadczamy paniki.
Jaka osłona?
Tam, gdzie ma się dokonać jakieś większe dobro – modlimy się o osłonę. Ja modlę się o nią, przywołując Ducha Świętego. Wierzę, że jeśli coś robię w Bogu – to ewentualne potknięcie jest potrzebne albo mnie, albo dziełu. A jeżeli robię coś, co nie jest wolą Bożą – to przeszkody nie mają znaczenia, bo i tak dzieło nie jest Boże, więc „popychane” jest mocą człowieka, a nie Ducha Świętego.
Powierzając dzieło Bogu, nie sprawdzam, ile osób będzie się modlić w tej intencji wstawienniczo. Wiem, że wstawiennictwo jest potrzebne. Ale wstawiennictwo pełne wiary, a nie ilościowe. Tak naprawdę, walka duchowa o to wszystko rozgrywa się w niebie. To aniołowie o to walczą, bez nich nic nie moglibyśmy zrobić – nawet największą liczbą wstawienników! Najważniejsze jest zaufanie Bogu, który ochrania moje życie i uzdalnia mnie do jakiegoś kroku. A jeśli oprócz tego inni ludzie modlą się o ochronę – to dobrze, bo ciężar duchowy rozkłada się na inne osoby. Takie wstawiennictwo jest potrzebne dziełu, ale jeszcze bardziej potrzebują go sami wstawiennicy, odnajdując swoje miejsce we wspólnocie Kościoła i uczestnicząc w ten sposób w jego dziełach. Charyzmaty są różne, więc Bóg różnie włącza kolejne osoby, dając im odmienne zadania. Ale w dziele wystarczy choćby jedna osoba, która naprawdę ufa. Armia wstawienników też jest potrzebna, ale czy dziełu, czy im samym – to już wie Bóg.
Zabójcze interpretacje
Niektórzy twierdzą, że różne dzieła Boże wymagają ofiar. A przecież Bóg nie potrzebuje ofiary, lecz miłosierdzia – sam mówi o tym wyraźnie (por. Mt 9, 13). Jezus wyjaśnia również, że słońce świeci nad złymi i nad dobrymi, bez różnicy (por. Mt 5, 45). My wolimy inną interpretację faktów: „Jakimś ewangelizatorom zginęło tragicznie dziecko? Pewnie stało się to, poniewąż Panu Bogu była potrzebna ofiara. Zatwardziałym grzesznikom dziecko wypadło z okna? Więc w tym przypadku to była kara”. A przecież, gdy współpracujemy z łaską, nawet z trudnych wydarzeń w naszym życiu wynikają bardzo dobre rzeczy. Wyobraźmy sobie sytuację: mąż został przyłapany na zdradzie. Dla jednych małżeństw skończy się to rozwodem, dla innych – ocaleniem. Dla jednych choroba i śmierć dziecka jest dramatem, który rozbija rodzinę, a dla innych – przyczynia się do powstania wspólnoty i zespołu ewangelizacyjnego, tak jak to się stało np. we wspólnocie w Biedrzychowicach. Z każdej sytuacji można wyjść umocnionym lub osłabionym w wierze. Otrzymujemy łaskę Bożą, aby ocaleć, ale z łaską Bożą trzeba podjąć współpracę.
Wyobraźnia z przeszkodami
Są ludzie, który wszędzie dostrzegają przeszkody. Na przykład dwa małżeństwa chcą sobie kupić mieszkanie. Jedna para siada, robi plan, określa, jakie kroki po kolei trzeba podjąć i je realizuje. A druga dywaguje: a jeśli wartość franka wzrośnie i nie będziemy w stanie spłacić kredytu? I czy nas nie oszukają przy sprzedaży? Jak sobie damy radę z przeprowadzką? Mija rok, mieszkania nie ma, a oni nadal myślą, jak by się tu zabezpieczyć.
Takie osoby w sprawach duchowych również postępują zgodnie ze swoją osobowością (tu nie mówimy o złu albo dobru). Są ludzie, którzy przyjmując księdza po kolędzie, nie proszą nawet o poświęcenie mieszkania – najbardziej uświęcające jest to, że przychodzą tam z Eucharystii z Jezusem w sercu. Albo mąż wstaje rano i mówi żonie, że ją kocha, a ona dzięki temu przez cały dzień czuje się szczęśliwa – doskonale uświęca się wtedy dom. Ale są tacy, którzy święcą mieszkanie codziennie (co, moim zdaniem, jest już przesadą), albo ktoś prosi księdza o poświęcenie, bo w mieszkaniu… ktoś przeklinał.
Tak więc w szerokim wachlarzu duchowości jest pole do realizowania różnych typów pobożności. Gorzej, gdy ktoś powie: święcenie w ogóle nie jest potrzebne; albo: święcić każdy powinien codziennie. Swojej pobożności nie powinno się narzucać innym. Mądry duchowo jest ten, kto potrafi uszanować fakt, że jesteśmy różni – również duchowo.
(nie)Umiejętność słuchania
Od czasu do czasu w naszym życiu zdarza się, że przychodzą dwie propozycje zaangażowania się, które wzajemnie się wykluczają. Na przykład animator może stanąć wobec dwóch zaproszeń: do prowadzenia Seminarium i do modlitwy wstawienniczej. Obie propozycje są dobre, ale czas nie pozwala mu na podjęcie obu. Warto wtedy poprosić Pana Boga, żeby pokazał nam poprzez znaki to, co jest Jego wolą. Bóg mówi wówczas na różne sposoby, tylko trzeba być wrażliwym, aby to zobaczyć lub usłyszeć. Przyglądaj się wtedy życiu i słuchaj uważnie. Może być tak, że nagle przyjdzie ktoś i podziękuje ci za ten rodzaj służby, a nie za ten drugi. Albo ktoś ci powie, że tu jesteś bardzo potrzebny. Albo któryś z odpowiedzialnych akurat teraz wymyśli jakieś zdanie, które naprowadzi cię na wybór.
Albo przeciwnie – od żony czy współbrata usłyszysz, że w tym zaangażowaniu jest coś nie tak. Mogli ci o tym powiedzieć wcześniej, a powiedzieli akurat teraz, gdy poprosiłeś Boga o znaki. Tak więc jeśli prosisz Boga – On będzie ci podpowiadał, abyś podjął dobry wybór. Ja sam mam takie doświadczenie, że gdy proszę Boga o znaki – zawsze się pojawiają.
o. Remigiusz Recław SJ