Drugie narodziny

Drugie narodziny

Gdyby dzieci w łonie matki potrafiły mówić, mogłyby nam pomóc w znalezieniu odpowiedzi. Nienarodzone dziecko nie jest w stanie zobaczyć własnej matki ani uprzytomnić sobie jej istnienia nie dlatego, iż mama nie istnieje, lecz ponieważ jej obecność ogarnia je zewsząd. Dziecię musi się urodzić, aby zauważyć mamę i ukształtować sobie jej obraz.

Ta metafora może nam pomóc w naszych zmaganiach zarówno z wiarą w Boga jak i w życie po śmierci.

Jesteśmy istotami zmysłowymi. Taka jest nasza natura. Dzięki fizycznym zmysłom czerpiemy życie z tego, co widzimy, czujemy, dotykamy, kosztujemy i wąchamy. Toteż jeśli staramy się sobie coś wyobrazić, nasze obrazy ostatecznie opierają się na tym, czego doświadczamy zmysłami. Z tego powodu trudno nam przedstawić sobie i uwierzyć w rzeczywistość zupełnie przewyższającą tę, w której obecnie żyjemy. Nasze wyobrażenia po prostu dotykają granic.

Jesteśmy w stanie uznać śmierć, bo jest ona czymś fizycznym. Widzieliśmy ją. Poczuliśmy jej gorycz. Ale nie możemy wyobrazić sobie, jaką postać przybiera życie poza bramą śmierci. W jaki sposób ukazać „ciała zmartwychwstanie i życie wieczne”?

Mimo tych trudności ciągle wzywani jesteśmy do tego, aby to robić – wyobrażać sobie życie po śmierci; zmierzyć się z tym, co niewyobrażalne; ujrzeć oczami wyobraźni to, czego nie da się przedstawić; uwierzyć w coś, co przekracza możliwości naszego rozumu. Jak tego dokonać?

Analogia z dzieckiem w łonie matki może okazać się bardzo przydatna. Wyobraźmy sobie, że rozmawiamy z dzieckiem nienarodzonym. Przypuszczam, że dziecko, nie widząc światła zewnętrznego świata oraz znając jedynie ograniczenia i bezpieczeństwo matczynego łona, byłoby sceptycznie nastawione do tego, co opowiedzielibyśmy mu o świecie istniejącym poza „jego” światem”. Niezwykle trudno byłoby przekonać je zarówno o istnieniu nieskończenie większego świata od tego, którego doświadcza obecnie jak i o tym, że wielkim pożytkiem byłoby narodzenie się w tym ogromnym świecie.

Na podstawie tego, czego dziecko doświadczyło do tej pory, po prostu zabrakłoby mu narzędzi i punktu odniesienia, aby wyobrazić sobie świat, o którym byśmy mu opowiedzieli. Niezdolne do przedstawienia sobie tego świata, dziecko miałoby wielkie trudności z uwierzeniem w naszą historię. Musiałoby również stoczyć wewnętrzny bój, aby opuścić świat, który zna – łono matki.

Gdyby dziecko w łonie matki posiadało samoświadomość, z pewnością musiałoby uczynić rzeczywisty akt wiary, aby uwierzyć w życie po narodzinach. Niewątpliwie bałoby się narodzin podobnie jak my lękamy się śmierci.

W naszym lęku przed śmiercią nie różnimy się bowiem zbytnio od nienarodzonych dzieci, które obawiają się narodzin. Nasz świat, z całym jego ogromem i wszystkim tym, co nam oferuje, jest niczym innym jak kolejnym łonem, większym od matczynego, lecz w ostatecznym rozrachunku ciągle małym i ograniczającym naszą swobodę, biorąc pod uwagę możliwości zaoferowania nam pełnego i wiecznego życia.

Podobnie jak dzieci w łonie matki, praktycznie nie potrafimy wyobrazić sobie życia, które wybiegałoby ponad nasze teraźniejsze doświadczenie. Dlatego kurczowo trzymamy się tego, co już znamy, co daje nam życie. Nie chcemy przeciąć naszej pępowiny. Mocno przylegamy do naszego obecnego życia i rutynowych czynności. Boimy się czegokolwiek, co mogłoby poluzować ten związek. Lękamy się życia po śmierci tak jak dziecko obawia się życia po narodzinach.

Dzieje się tak dlatego, ponieważ nasza sytuacja jest zasadniczo taka sama. Ciągle jesteśmy w łonie, nadal dojrzewamy, poza drobnym wyjątkiem – nasz obecny stan nazywamy starzeniem się. Jednak nieuchronnie nadchodzi dzień, kiedy nowy ruch bioder i miednicy, śmierć, „wypchnie” nas z tego świata i obudzi w głębokich i ciemnych zakamarkach naszych umysłów i ciał wspomnienie pierwszego wyjścia z łona matki przed wieloma laty. I tak jak przed laty, mgliste i niewyraźne przejście będzie zapowiedzią nowego świata. I tak jak za pierwszym razem, nikt nie będzie się pytał o nasze zdanie w tej materii. Będziemy musieli zaufać, że ponowne narodziny są tym, co dla nas najlepsze.

Według mnie, niewiele rzeczy pomaga nam w zrozumieniu śmierci poza analogią narodzin, jeśli nie jest to jedynie analogia. Z perspektywy wiary śmierć nie jest czymś na podobieństwo narodzin. Śmierć to narodziny. Początkowo, opuszczając łono matki, rodzimy się w pozornie wielkim świecie, którego nieograniczoność przez jakiś czas zapiera nam dech w piersiach. Jednakże, ten na pozór ogromny świat jest sam w sobie bardzo ograniczony, stając się kolejnym łonem, w którym dojrzewamy i przygotowujemy się do narodzin w nieporównanie większym świecie, który, przypuszczam, z powodu jego rozmiaru i piękna powitamy w niemym zachwycie.

I tak jak na początku musieliśmy się narodzić, aby móc poznać naszą ziemską matkę, tak samo musimy umrzeć, aby narodzić się na nowo, zanim zobaczymy naszą prawdziwą matkę – Boga. Po drugich narodzinach, podobnie jak po pierwszych, będziemy leżeć z otwartymi ustami, oniemieli ze zdziwienia wobec potęgi i miłości, której nigdy nie bylibyśmy sobie w stanie wyobrazić.

Narodziny i śmierć domagają się od nas takiego samego aktu wiary i ufności w to, że pełne życie i istotniejszy kontakt z naszą matką czeka na nas poza granicami łona.

Ronald Rolheiser OMI
Z angielskiego tłumaczył Dariusz Piórkowski SJ
www.mateusz.pl