Krzyż o cierpieniu

Krzyż o cierpieniu

Prędzej czy później postawimy to pytanie. Rzucone w stronę nieba może być skargą, modlitwą, wołaniem o sens. Może być także oskarżeniem, powodem odrzucenia Boga aż do całkowitej negacji. Temat cierpienia był wyjątkowo bliski Janowi Pawłowi II. Gdziekolwiek pielgrzymował, zawsze spotykał się z chorymi. Swoją ostatnią pielgrzymkę odbył do Lourdes w sierpniu 2004 roku, razem z tysiącami innych chorych, którzy tam szukają pociechy i uzdrowienia. Kiedy zaczynał pontyfikat, mówiono o nim „Boży atleta” – emanował fizyczną tężyzną. Kończył przykuty do wózka, zniszczony chorobą, drżący, śliniący się, z trudem mówiący każde słowo. Jeden z ostatni obrazów jego pontyfikatu: wielkopiątkowa Droga Krzyżowa, samotny papież drżącymi dłońmi posiniaczonymi od wenflonów trzyma, a właściwie przytula się mocno do krucyfiksu. „Cierpienie ludzkie budzi współczucie, budzi także szacunek – i na swój sposób onieśmiela” – pisał w „Liście o chrześcijańskim sensie ludzkiego cierpienia”. „Człowiek w swoim cierpieniu pozostaje nietykalną tajemnicą”.
Kraina ludzkiego cierpienia

Cierpienie jest czymś bardziej podstawowym od choroby. Może boleć ciało, ale może także boleć dusza. „Kraina ludzkiego cierpienia” jest rozległa, zna wiele odcieni bólu: fizyczny, psychiczny, duchowy. Cierpienie fizyczne może być straszne, ale kiedy obok jest ktoś, kto kocha, może być do udźwignięcia. Cierpienie płynące z odrzucenia, z bycia niekochanym, samotnym, zbędnym, może być ponad siły. Kiedy spoglądamy w twarz cierpiącego człowieka, ogrania nas poczucie bezradności. Jak się zachować? Co powiedzieć? Jak pocieszyć? Wszystkie słowa wydają się nieadekwatne, gesty puste. Pozostaje milczenie i bezsilne łzy. Czujemy intuicyjnie, że nadzieja, jeśli jest, musi być spoza nas, musi sięgać głębiej czy dalej niż najbardziej współczujące serce. Nadzieja musi być większa niż wszelkie ludzkie środki. Zanim popatrzymy na krzyż, proponuję zatrzymać na chwilę wzrok na Jezusie, który płacze. Ewangelie mówią, że zapłakał dwukrotnie: na śmiercią swojego przyjaciela Łazarza i nad Jerozolimą. Jezus wiedział, że w tym mieście zginie, wiedział, że wkrótce nie zostanie z tego świętego miasta kamień na kamieniu, a jego ulicami popłynie rzeka krwi. Jezus płacze także nad naszym światem. Płacze nad Haiti, nad Chile, nad Ziemią Świętą. Płacze z wszystkimi płaczącymi, płacze przy każdym łożu boleści. Czym są łzy Boga? Dowodem Jego bezsilności wobec zła i bólu? „Niepojętość cierpienia jest fragmentem niepojętości Boga” – pisał o. Karl Rahner. A więc ta Boża bezradność wobec cierpienia przynależy jakoś do Jego tajemnicy. Bezradność nie oznacza obojętności. Bóg milczy, nie tłumaczy. Płacze, czyli nie jest nieczuły. Przeciwnie, jest poruszony ludzkim cierpieniem.

Lęk gęsty jak krew

Zajrzymy teraz na moment do Ogrójca. Jezus jest na progu „krainy ludzkiego cierpienia”. Boi się tam wejść. Modli się, ale jest to modlitwa wewnętrznej walki, agonii. „Zabierz ode mnie ten kielich”, „Ojcze, jeśli to możliwe” – woła. Poci się krwią. Jego strach jest tak dojmujący, że objawia się nawet na poziomie fizjologii. Cierpienie fizyczne degraduje człowieka do poziomu bezbronnego ciała wydanego bólowi. Jezus nie umiera jak stoik, który nie dał się złamać, nie umiera pełen pogody ducha. Boi się i jest sam ze swoją trwogą aż po wołanie z krzyża: „Boże mój, czemuś mnie opuścił”. Ten okrzyk dotyka granicy rozpaczy. Jak bardzo ludzki jest Chrystus w tym momencie, jak bardzo nam bliski. Nie musimy zgrywać bohaterów, mamy prawo się bać, drżeć, nie rozumieć, protestować, krzyczeć, opierać się cierpieniu i śmierci. Przychodzi jednak zawsze taki moment, w którym rozumiemy, że nie da się uciec od krzyża. Jest taka chwila, w której trzeba powiedzieć „tak” temu, co nieuchronne, choć wydaje się ponad siły. „Oczywiście należy robić wszystko, co w naszej mocy, aby cierpienie zmniejszyć” – podkreśla Benedykt XVI. „Ale całkowite usunięcie go ze świata nie leży w naszych możliwościach” – dodaje. Św. Tomasz More tuż przed swoją męczeńską śmiercią, poniesioną w imię wierności prawdzie, pocieszał swoją córkę: „Wszystko, czego Bóg chce, chociaż mogłoby się wydawać nam najgorsze, jest dla nas najlepsze”. Do takiego wyznania prowadzi długa droga. Nie można nikomu narzucić takich słów. Dochodzi się do nich tylko w wierze, można je powiedzieć tylko z Chrystusem. Kiedy zostaje się z Nim w Ogrójcu aż do chwili, gdy wypowie swoje „tak”: „Ojcze nie moja, lecz Twoja wola”.

Rozjaśnia, nie wyjaśnia

„Przez Chrystusa i w Chrystusie rozjaśnia się zagadka cierpienia i śmierci, która przygniata nas poza jego Ewangelią” (Gaudium et spes, 23) – czytamy w soborowym dokumencie. Krzyż „rozjaśnia”, czyli nie wyjaśnia do końca. Rzuca snop światła, daje nadzieję w ciemności. Na ludzkie pytanie o sens cierpienia, na wołanie „dlaczego”, Bóg odpowiada z krzyża Chrystusa. Nie jest to odpowiedź filozofa, mędrca, obserwatora, kaznodziei, jest to odpowiedź uczestnika, kogoś, kto sam cierpi. Co więcej, cierpi całkowicie niewinnie, cierpi, bo kocha. Jezus swoim cierpieniem przeobraża każde ludzkie cierpienie, nadaje mu sens, zamienia je w drogę do większej miłości, do zmartwychwstania. Jezus schodzi w każde „piekło” ludzkiego bólu. „Niezależnie od tego, jak głębokie jest to piekło, w którym ludzie się znajdują, jeszcze głębiej znajduje się oczekujący Chrystus” (Evdokimov). Pisze Jan Paweł II: „Trzeba jednakże nieraz czasu, nawet długiego czasu, ażeby ta odpowiedź zaczęła być wewnętrznie słyszalna. Chrystus bowiem na ludzkie pytanie sens cierpienia nie odpowiada wprost i nie odpowiada w oderwaniu. (…) Jest to bowiem nade wszystko wezwanie. Powołanie. Chrystus nie wyjaśnia w oderwaniu racji cierpienia, ale przede wszystkim mówi: »Pójdź za Mną!«. Pójdź! Weź udział swoim cierpieniem w tym zbawieniu świata, które dokonuje się przez moje cierpienie! Przez mój Krzyż. W miarę jak człowiek bierze swój krzyż, łącząc się duchowo z Krzyżem Chrystusa, odsłania się przed nim zbawczy sens cierpienia”. Sensu cierpienia nie odkrywa się na drodze teoretycznych dywagacji, staje się on tym bardziej czytelny, im dłużej i wytrwałej idziemy za Jezusem, czyli kochamy tak jak On. Czasem droga wiary jest nadal drogą przez ciemność. „Choćbym przechodził przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną” (Ps 23,4).

Współ-cierpi

Teologowie spierają się, czy Bóg może cierpieć. Powiadali niektórzy, że doskonałemu Bogu nie przystoi przypisywać cierpienia, które jest niedoskonałością.  Dziś, zwłaszcza po doświadczeniach XX wieku, po Auschwitz i po Gułagu, rozumiemy wyraźniej, że mówienie o Bogu, który nie może cierpieć, oznaczałoby robienie z Niego demona. „Kto nie potrafi cierpieć, nie potrafi też kochać” (J. Moltmann). Być może najwłaściwszym słowem byłoby współ-cierpienie. Bóg współcierpi, bo kocha. Jest jakaś tajemnicza łączność między każdym ludzkim bólem a krzyżem Chrystusa. W tym sensie rację ma Pascal, mówiąc, że „Jezus będzie konał aż do skończenia świata”. „Wszystko co (nie) uczyniliście jednemu z tych najmniejszych…”. Jezus jest blisko każdego, kto cierpi. Kiedy dopada nas ból, nie potrzebujemy kazań czy taniej pociechy, potrzebujemy kochającej obecności. Jezus jest obecny w każdym ludzkim bólu, w każdej samotności, w umieraniu, w ludzkiej beznadziei. Jest po to, byśmy nie przeklinali ciemności, ale wołali wraz z Nim do Ojca, byśmy mieli dość siły, by ponieść swój krzyż do końca, aż do stacji zmartwychwstania. Wrócę raz jeszcze do pielgrzymki Jana Pawła do Lourdes w 2004 roku. Cytowałem niedawno te słowa, proszę wybaczyć, że do nich wrócę. Schorowany Papież mówił: „Jestem tutaj razem z Wami jako pielgrzym do Najświętszej Dziewicy. Czynię moimi Wasze modlitwy i nadzieje, dzielę z Wami ten czas naznaczony fizycznym cierpieniem, ale niemniej płodny w cudownym zamyśle Boga. Chciałbym Was wszystkich objąć, jednego po drugim, w sposób serdeczny moimi ramionami i zapewnić Was, jak bardzo Wam jestem bliski i solidarny z Wami”. Myślę, że właśnie tak, tylko o niebo bardziej, kocha nas Bóg. Z wnętrza swojego cierpienia odpowiada: „JESTEM z tobą! Ufaj, wierz, ta próba nie może trwać dłużej niż życie”.

ks. Tomasz Jaklewicz
www.wiara.pl