W POPRZEDNIM ODCINKU:
Konrad – zwany odtąd Obrzydliwcem – w perfidny sposób zrywa ze swoją narzeczoną Dorotą, tłumacząc to faktem zauroczenia niejaką Kleopatrą. Nazajutrz Agnieszka znajduje pod prysznicem zwłoki Obrzydliwca. Młody lekarz pogotowia ratunkowego bada zwłoki…
PÓŁ-TRUPA?
– Żyje – stwierdził rozczarowany – on normalnie żyje.
Obecni po raz kolejny osłupieli.
– To niemożliwe – szepnął ktoś ze zgrozą – on musi nie żyć. Leży jak trup.
-I co z tego, że leży? Myślicie, że mi na rękę, że żyje? – lekarz był wyraźnie rozgoryczony – to miał być mój pierwszy trup. Nie wiadomo, kiedy znów będzie taka okazja…
W tym momencie do łazienki wkroczyli: gliniarz i prokurator.
– Nic tu nie ruszać! – wrzeszczał sierżant Topola.
– Już im mówiłem – powiedział lekarz – mogę zabrać trupa? To znaczy pół-trupa?
– Jak to pół?! – histerycznie krzyknęła Agnieszka – całego go pan musi zabrać!
– Oczywiście, oczywiście – wtrącił się prokurator Dziewanna – panie sierżancie, proszę szybko zrobić zdjęcia.
Obrzydliwca w końcu odwieziono do szpitala w towarzystwie lekarza mamroczącego pod nosem o swoim marnym losie, a przedstawiciele sprawiedliwości rozpoczęli właściwe czynności.
Po sfotografowaniu wszystkiego, co się dało, pobraniu i zabezpieczeniu wszystkich śladów i odcisków, spisaniu protokołu przy akompaniamencie wrzasków prokuratora, kierowanych w stronę sierżanta, który robił okropne błędy ortograficzne; ten pierwszy odwrócił się w stronę gapiów i rzekł: – No, a teraz zobaczymy kto to zrobił.
600 PODEJRZANYCH
Wszystkim nam zaschło w gardle, a przed oczami stanęły wszelkie możliwe narzędzia tortur, prezentowane właśnie na wystawie w Chatce Żaka*. Szybko jednak co mocniejsi z historii rozwiali te straszliwe wizje, uspakajając obecnych, że tortury zniesiono w XVIII wieku.
Rozpoczęło się przesłuchanie. Gliniarz i prokurator mieli nie lada kłopot, bo w akademiku mieszka 600 studentów, z których wszyscy byli równie podejrzani, jak i niewinni. Na razie postanowiono zająć się chłopakami z pokoju Obrzydliwca.
Na pierwszy ogień poszedł Jarek, pewnie z racji starszeństwa, choć on był przekonany, że to z powodu komputera, którego był posiadaczem i na którym uprawiał nielegalną działalność w postaci przepisywania prac magisterskich. Komputer w akademiku jest absolutnie zakazany, toteż Jarek z przerażeniem czekał teraz na konsekwencje.
Gdy po kardynalnym pytaniu „Co świadek wie o sprawie?”, okazało się, że świadek nic o sprawie nie wie, gdyż niedawno wstał obudzony przeraźliwym wrzaskiem Agnieszki, prokurator westchnął i z rezygnację przeszedł do fazy pytań szczegółowych.
Niestety, Jarek na większość z nich odpowiedzieć nie mógł, gdyż groziłoby to ujawnieniem całej sprawy z zerwaniem zaręczyn, a obiecał Obrzydliwcowi, że nikomu o tym nie wspomni. Powiedział to tylko Agnieszce, a ona tylko nam. My jeszcze nikomu. Gdy chłopcy konsekwentnie odmawiali zeznań, powołując się na niechybną śmierć z rąk Obrzydliwca, w naszym segmencie wybuchła nowa afera. Okazało się, że ktoś w nocy ukradł… naszą zwykłą, blaszaną miednicę.
GDZIE JEST PAN KAZIU?
Kierowniczka akademika siedziała w swoim pokoju i jęcząc oburącz trzymała się za głowę. Wydarzenia poprzedniego dnia tłoczyły się w niej jak pasażerowie trolejbusu w godzinach szczytu i coraz bardziej rozsadzały jej czaszkę, która, nie trzymana, pękłaby już dawno. Nie tylko jednak przypadek Obrzydliwca był powodem jej utrapień. Od wczoraj mianowicie zaginął wszelki słuch po panu Kaziu, hydrauliku. Nie zjawił się w pracy i nie dawał żadnego znaku życia. Co gorsza, nie było go też w domu.
W akademiku prysznice się zapychały, umywalki przeciekały, urywały się węże od prysznica, a kierowniczka miała tylko dwa wyjścia: albo sama zająć się naprawą albo wysłuchiwać skarg mieszkańców. Do tego pierwszego wybitnie nie czuła pociągu, pozostawało jej więc pozwolić wydarzeniom na dalsze rozsadzanie jej głowy.
W takim właśnie stanie zastali ją gliniarz i prokurator, którzy już z samego rana zjawili się w akademiku w poszukiwaniu dalszych śladów niedoszłego morderstwa. – Czy pani wie – zaczął prokurator – że we krwi ofiary wykryto ni mniej, ni więcej, tylko pokaźne ilości narkotyku? Kierowniczka poczuła jak siwieje.
– I to użytego niedługo przed wypadkiem. Czyli tu!
Katarzyna Stępień
* Chatka Żaka – Akademickie Centrum Kulturalne w Lublinie.