O pomieszkiwaniu przed ślubem słów kilka

O pomieszkiwaniu przed ślubem słów kilka

W sytuacji, gdy decyzja o wspólnym zamieszkaniu wynika z chłodnej kalkulacji a nie ze słabej woli czy przemożnej siły afektu warto zadać sobie pytanie o swoją katolicką tożsamość. Chodzi bowiem o zakwestionowanie stanowiska Kościoła w ważnej sprawie.

Zanim wypowiedzą sakramentalne „tak”

Lęki związane z podjęciem nieodwołalnej decyzji o małżeństwie są zrozumiałe. Narzeczeni chcą się sprawdzić zanim powiedzą sobie sakramentalne tak. Stąd chęć realizacji modelu, który pół wieku temu zaproponowała amerykańska antropolog Margaret Mead. Otóż postulowała ona model dwustopniowego małżeństwa: Najpierw młodzi powinni ze sobą zamieszkać i dobrze się poznać. Ten etap małżeństwa nazwała małżeństwem intymnym. W przypadku rozstanie nie musieli by ponosić konsekwencji prawno-finansowych. Gdyby jednak postanowili się pobrać stworzyliby tak zwane małżeństwo rodzinne.

Ludzie myślący tymi kategoriami nie biorą jednak pod uwagę faktu, że żyjący w ten sposób partnerzy angażują uczucia tak samo jakby żyli w małżeństwie. Wspólna codzienność bardzo przywiązuje ludzi do siebie. Oznacza to, że rozstanie może okazać się bardzo trudne w
sytuacji, gdy oboje lub któreś z nich stwierdzi, że test wypadł negatywnie. Wiąże się z tym ryzyko trwania w związku opartym na kruchych podstawach. Ludzie wówczas żyją ze sobą gdyż boją się np. samotności albo z wygodnictwa.

Efekt kohabitacji

Prof. Scott Stanley, psycholog z Uniwersytetu w Denver, wprost stwierdza, że „wspólne zamieszanie po to, żeby 'się sprawdzić’ wpływa negatywnie na jakość przyszłego związku. Pary takie między innymi gorzej radzą sobie z konfliktami, są mniej zadowolone z pożycia. Dotyczy to zwłaszcza tych par, które żyją ze sobą przed zaręczynami”. Istnieje nawet coś takiego jak efekt kohabitacji czyli związek pomiędzy kohabitacją przedmałżeńską, a niską jakością małżeństwa.

Stanley zauważa też, że im dłużej para pozostaje w wolnym związku, tym łatwiej im odraczać decyzję o ślubie w nieskończoność. Formalizacja takiego związku odkładana jest na nieokreśloną przyszłość. Z kolei próby ustalenia jakiś konkretów co do daty ślubu mogą natrafić na opór ze strony partnera. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy powody, dla których ktoś wzbrania się przed małżeństwem są ukryte głęboko w podświadomości danej osoby.

Mogą nimi być lęk przed wejściem w rolę żony/męża albo złe wspomnienia co do relacji między rodzicami. Niestety dla wielu osób związek ich rodziców jest antyreklamą małżeństwa.  

Siła spajająca

Nierzadko główną siłą spajającą parę są dzieci, które wskutek niedoskonałości antykoncepcji niechcący pojawiły się na świecie jeszcze przed ślubem rodziców. Pociechy takie nie mają optymalnych warunków do rozwoju, bo ich rodzice jeszcze nie wiedzą czy chcą być ze sobą, bądź też już wiedzą, że nie chcieliby, ale poczucie odpowiedzialności za potomstwo zmusza ich do nałożenia sobie obrączek.

Związek taki nierzadko trwa dopóki na horyzoncie nie pokaże się ktoś atrakcyjniejszy. Im dłużej para ze sobą mieszka tym trudniej im zerwać. W końcu ślub biorą ludzie, którzy nigdy by się na ten krok nie zdobyli, gdyby wcześniej przez dłuższy czas ze sobą nie mieszkali.

W tym momencie warto zwrócić uwagę na pewien paradoks. Hasło: „Prawda was wyzwoli” potrafi być wyśmiewane, zwłaszcza przez osoby o liberalnej orientacji światopoglądowej. Wszak Kościół wciąż czegoś zakazuje. I gdzie tu wyzwolenie? – pytają retorycznie. Tymczasem istnieje spore ryzyko, że ludzie, którzy w imię wolności zamieszkali ze sobą przed ślubem, w przeciwieństwie do tych „nienowoczesnych” i „zacofanych”, nie podejmą najważniejszej
życiowej decyzji w atmosferze wolności.

Czek bez pokrycia

Mowa oczywiście o wolności wewnętrznej, która w perspektywie małżeństwa jest niezwykle istotna. Jest to ten rodzaj wolności, który świadczy o posiadaniu cnoty wstrzemięźliwości, będącej jak wiadomo podstawą zaufania w małżeństwie. Ktoś kto uprawia seks zawsze wtedy, gdy ma na to ochotę prawdopodobnie nie zna siebie pod kątem swojej zdolność do samokontroli. Ktoś taki będzie później  domagał się, aby partner obdarzył go zaufaniem w kwestii wierności. Takie zaufanie  przypomina jednak czek bez pokrycia, nie ma ono żadnych podstaw i ów ktoś nie powinien się potem dziwić, że jego/jej zapewnienia o dochowaniu wierności traktowane są z przymrużeniem oka. Wyjazdy służbowe męża czy żony stają się wówczas źródłem silnego niepokoju.

Mamy tu zatem do czynienia z kolejnym paradoksem. Oto bowiem narzeczeni zamieszkują ze sobą, gdyż jak twierdzą chcą się poznać. Przeważnie kończy się to regularnym współżyciem seksualnym, a efekt jest taki, że w ważnej kwestii niewiele o sobie wiedzą, bo nie sprawdzili, czy są zdolni do kontrolowania swojego popędu seksualnego w obliczu silnej pokusy.

Prawdziwy skarb

Co za ironia, chciałoby się powiedzieć. Wspólne zamieszanie przed ślubem motywowane jest chęcią poznania się. Jednak seks, który temu przeważnie towarzyszy sprawia, że w sferze, która jest potem źródłem głębokich zranień do tego poznania się nie dochodzi.      

Ktoś, kto potrafi zapanować nad swoim ciałem w imię wyższych wartości i stara się unikać nie tylko grzechu ale też i okazji do grzechu jest prawdziwym skarbem w czasach wszechobecnego erotyzmu. Wyrażające się poprzez czyny szczere przywiązanie do pewnych zasad jest już ważną informacją o charakterze danej osoby i świetnym kapitałem na przyszłość. Mamy wówczas bowiem do czynienia z człowiekiem przewidywalnym i wewnątrzsterownym, a tylko taki człowiek może dać rodzinie poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji.

Paweł Wieczorek
compelston@gmail.com
www.katolik.pl

Tekst powstał na podstawie artykułu Piotra Brysacza i Magdy Brzezińskiej pt:”Jak cię polubię, to cię nie poślubię” zamieszczonego w magazynie psychologicznym Charaktery, listopad 2009.