Historia pewnej szczoteczki
Kolega kiedyś przyjechał do mojego miasta w ramach delegacji. Przyjechał, załatwił, co miał do załatwienia i pojechał. Na drugi dzień po wyjeździe dzwoni do mnie straszliwie przejęty i zwierza się, że ma problem. Mówi tak grobowym tonem, że przeczuwałem najgorsze - marskość wątroby, esperal wszyty podstępem w czasie snu lub coś jeszcze gorszego.
- Co się stało? - pytam zatroskany
- Szczoteczkę w pensjonacie zostawiłem…
- Szczoteczkę?
- Do zębów…
Nic nie rozumiem więc milczę.
- Mógłbyś po nią pojechać?
- Po szczoteczkę?
- Do zębów…
- Do hotelu? Po szczoteczkę? Do zębów?
- No… Elektryczna jest. Dostałem od żony.
Pomyślałem sobie, że skoro od żony, to wartość ma emocjonalną, a tej się przecenić nie da. Zgodziłem się i pojechałem.
- Co się stało? - pytam zatroskany
- Szczoteczkę w pensjonacie zostawiłem…
- Szczoteczkę?
- Do zębów…
Nic nie rozumiem więc milczę.
- Mógłbyś po nią pojechać?
- Po szczoteczkę?
- Do zębów…
- Do hotelu? Po szczoteczkę? Do zębów?
- No… Elektryczna jest. Dostałem od żony.
Pomyślałem sobie, że skoro od żony, to wartość ma emocjonalną, a tej się przecenić nie da. Zgodziłem się i pojechałem.